czwartek, 21 listopada 2019

Czechy w dzień i w nocy.... Róża Nieba...

Ruiny pobudzają moją wyobraźnię. Gdy chcę mogę zobaczyć znikający z rogiem tren długiej sukni albo mnisi habit, usłyszeć gwar starożytnych biesiad czy klasztornych dzwonów.

Nie mam  zbytniego szacunku dla makiet typu zamek królewski 
w Warszawie, zamek w Trokach czy śmieszny zamek Bobolice na szlaku orlich gniazd. Są jak teatralna dekoracja, udają coś czym nie są. Murom brak wspomnień z przeszłości 
a współczesna zaprawa nie ma śladów przedwiecznych rzemieślników 
i diabłów.  

 

Tropię więc z upodobaniem ślady przeszłości starając się omijać  piękne ale tłoczne miejsca 
i wyszukiwać te o których słyszało niewielu :-).
jednym z moich faworytek jest Róża Nieba. Sama nazwa wabi nieodparcie. Przywodzi na myśl historie rodem ze zwojów esseńskich. 










Ponad 800 letni żeński klasztor, który u źródeł miał pewnie wezwanie Maryi Dziewicy stał się 
po 200 latach znany jako Rosa Coeli. Klasztor niesłychanie bogaty, posiadający własny zamek obronny! A w zamku obsada rycerskich, walecznych młodzianków... Ach jak te mniszki dbały o bezpieczeństwo swojej cnoty :-). 

 

Dbały i o duchowość przebudowując romańską bazylikę w stylu nowoczesnego na owe czasy gotyku. 
Próżna to jednak była próżność (podobno na chwałę pańską) bo oto nadeszli husyci i obrócili Różę 
w gorejącą perzynę. 



 

Jednak kobiet - znaczy mniszek to nie zniechęciło i w ciągu 100 lat ustabilizowały tak swoją gospodarczą sytuację, że ich ojciec przełożony...












Jak to! Miały prałata faceta a nie przeoryszę kobitkę????




Wróć! - ich prepozyt był jednym 
z najważniejszych na Morawach.
 









Cóż się jednak stało?
Rzeczony praelatus - niejaki Martin Göschl przeszedł na luteranizm i... ożenił się 
z jedną z sióstr zakonnych - tą która mogła mieć na imię Róża. Skutkiem tego romantycznego i całkiem niezgodnego z regułą zakonną czynu, pozostałe siostrzyczki porzuciły klasztor i rozpierzchły się do życia w świeckiej szczęśliwości. 
 


Taka samowola i wołające o pomstę do nieba postępowanie nie mogło, w tamtych czasach, pozostać bezkarne. Martin z małżonką długo nie poużywali Róży Nieba. Ołomuniecki biskup najpierw wyrzucił małżonków poklasztornej posiadłości a następnie przechrztę zamknął do swojego więzienia gdzie biedaczysko był dokonał żywota. 

 






Losy wyzwolonej siostrzyczki pokrywają mroki historii. 

 










 







Rosa Coeli pozbawiona przedsiębiorczych siostrzyczek przechodziła z rąk do rąk popadając 
w ruinę, płonąc aż w końcu popadła 
w zapomnienie stając się malowniczym pomnikiem utraconych nadziei.

Depczę wiec po śladach wiarołomnej Rosy słuchając Navarovej :-)




Co i wam polecam
Margita


P.S. A gdzie jest Róża Nieba.... gdzieś na Morawach ;-) 

źródełka:
https://www.youtube.com/watch?v=uIXvy_9GN_o&t=44s

środa, 13 listopada 2019

Uroda życia... Miss second handu... Miedzianka Fest 2019 (2)

Znowu tyle się dzieje, że ciągle staję przed wyborem - pisać czy żyć???
Mam chwilę więc nadrabiam zaległości w pisaniu ;-)

Żaby nie kumkają ale słoneczko zagląda w okna i stanowczo wzywa nas do powrotu w szeregi żywych.

Śniadanko z kawą i cudnym widokiem na stawek. Krótkie pakowanko i w drogę :-). Po kulturę!
Ale po drodze czekają pokusy:
1. Sekendhendzik - no jak nie wejść? Wchodzimy i... lądujemy u fryzjerki.  Lustra, fotele, pani z farbą na włosach... Pomyłka? Ale z skąd! Na zapleczu wieszaki i kosze pełne ciuchowych skarbów. Nie obyło się bez mierzenia z oczami wbitymi w wielkie tremo*, zakupów i pogawędek z lokalsami na temat festiwalu. A festiwal jakoś nie wywoływał u nich specjalnego entuzjazmu. Jest - ludzie łażą ale nie kupują ani się nie czeszą, ekstra miejsc noclegowych nikt nie szykuje bo czy to warto na raz do roku?
2. Obwoźne stoisko z ciuchem wszelkim (wczoraj było z butem wszelkim).

Gadamy o festiwalu. Coś słyszeli ale na ich obroty wpływu nie ma. Chcemy zrobić jakiś obrót ale Halina nie decyduje się w końcu na, zupełnie niezłą, popielatą tunikę. 

Wracamy na nasz tor i dziarskim krokiem zmierzamy ku Miedziance.

Mamy tam na przyrody łonie pozować młodej zerołejsterce ;-) do fotek w naszych, własnych, zdrugiejręki ciuchowych stylizacjach. Zabawa jest przednia :-). Trzy podwiędłe Gracje na łące prezentują się pierwszoklaśnie. Młoda fotografka z zapałem zdejmuje nas na tle ruin i innych adekwatnych plenerów :-). Jak pzryśle nam fotki to coś zamieszczę ;-).

Ale kultura wzywa - dziś w programie Rzecznika Praw Obywatelskich Adama Bodnara, który walczy w naszych sercach ze Szczygłem ale... ze Szczygłem spotkamy się jeszcze wiele razy a co do Bodnara to nie wiadomo.
Jesteśmy dość wcześnie więc i miejsca mamy w drugim rzędzie. Hala szybko się zapełnia. Jeszcze moment i przestają wpuszczać. Dobrze, że na zewnątrz stoi głośnik. 
Temat ciekawy - w skrócie - prawa i wolności zapisane w konstytucji a ochrona środowiska.
Od razu przypomniała mi się sprawa Grażyny Wolszczak (zresztą wygrana).
Rzecznik opowiada o ograniczeniach wolności powodowanych przez np. zmiany klimatu, smog itd. I tu wymyka mu się zdanie "i z tego powodu matki nie mogą wychodzić na spacer z dziećmi". Mój feministyczny dzwoneczek, uruchomiony onegdaj przez panią profesor Środę, rozdzwania się w mojej głowie. Poczekam na okazję. Spotkanie ciekawe, wartkie, otwarte. To przyjemność obcować z ludźmi, którzy słuchają, zadają pytania na temat, odpowiadają wprost ładnym językiem. Gromkie brawa. 
Dziś mamy zamiar jeszcze raz spotkać się z panem Bodnarem.

Teraz pora na łąkę gdzie czeka Maciej Wesołowski w magicznej krainie Marqueza. Słoneczko przygrzewa, drzewa rzucają magiczny cień ale nie jestem w stanie wykrzesać z siebie zainteresowania. Może sposób prowadzenia rozmowy mnie nie porwał? Albo zbyt mało wiem o Marquezie i nie chwytam niuansów? Bożenka też ziewa. Odchodzimy zrelaksować się przy kawie i pysznych ciastach pań kółka parafialnego, które zbierają na remont kościoła.
Leżaczek - czyli leżing i nicnierobing w pięknych okolicznościach przyrody. Springer (wieszcz in spe) podkreśla, że to niezwykle ważne. 
Słuchamy Springera.

Poleżingowały a tu dzwony na "Wydobyte z niepamięci" biją. Świetna rozmowa Adama Bodnara i Olgi Wichnik o jej  "Posełkach" - ośmiu kobietach – posłankach/posełkach, które zostały wybrane do sejmu w pierwszych wolnych wyborach do Sejmu Ustawodawczego w 1919 roku. 
Biję się w pierś uwiędłą - nic nie wiem o tej his... sory herstorii!  
I okazja się trafiła - pytam pana Bodnara dlaczego na poprzednim spotkaniu (tu kontekst uważnosci języka) - dlaczego na ten spacer nie mogą wychodzić matki a nie rodzice? Brawa z widowi - lekka konsternacja rzecznika?!? Trochę usiłuje wybrnąć, trochę uderza się w piersi. Język tworzy wiele pułapek...
Warto zmieniać stereotypy myślowe :-0


Jeszcze prześwietne spotkanie z Magdaleną Grzebałtowską :-). 
Nie miałam pojęcia ( o ilu rzeczach człowiek nie ma pojęcia :-O), 
że ma ona takie poczucie humoru. Jakże chętnie spotykała bym się z takimi umysłami częściej :-)

Przerwa na miskę - na pewno nie w browarze bo tam od lat nie umieją sobie poradzić z logistyką obsługi i wydawania żarcia.  Trzeba zejść do Janowic. W Mammarosie ogarniają lepiej a i ceny bardziej przyziemne.

Ciekawe, że taki nalot ludzi a ani jednego food trucka???

Brzuszki pełne gołąbków pysznościowych. Błogo. Zimne piweńko... 
Ech - intelektualne przygody mają swoje dobre strony ;-).
Odpoczynek, leniwe rozmowy, obserwowanie malowniczych współmiedziankowianeczek i wspómiedziankowców...
Słońce chyli się ku zachodowi a mu z kocykami i polarkami zajmujemy strategiczne pozycje na Nocnym czytaniu. 
Jako pierwszy trafił nam się Jarosław Mikołajewski ze swoim ZOO -ooooooooo!!!!!
Znowu zaskoczka - znowu skrzący humor i intelekt najwyższej próby i to w zupełnie niespodziewanym kontekście...

Znowu nie wiedziałam!!!!



I to jest piękne - tylu NOWYCH rzeczy mogę się jeszcze dowiedzieć chociażem misską sekendhendu ;-)

Margita





źródełka; 
http://wydawnictwoagora.pl/zoo-jaroslaw-mikolajewski/ 


 

piątek, 30 sierpnia 2019

Uroda życia... Ostatni "górnik" w Miedziance... Miedzianka Fest 2019 (1)

Miedzianka 2019 - dzień 1
Zaczęło się tak miło...
W pociągu luz i spóźnia się tylko 15 minut. Janowicka miejscówka w porządku-
z widokiem na morze... Przesadzam-na oczko wodne-ale też OK. Po drodze do, bardzo niedalekiej, Miedzianki lokalny second hand ukryty u fryzjera :-) oraz straganik z chińskim obuwiem rozłożony malowniczo przy ulicy.
W okołodworcowej knajpce z wystrojem godnym najlepszych lat PRL (w zeszłym roku było tu wesele) czeskie ciemne piwo w zabójczej cenie 6 zł za dwa pokale?!? Chyba dlatego, że właściciel - gawędziarz nalewa gadatliwej Bożence osobiście i nie ma sumienia skasować jej 100-procentowo.
A i gołąbki pyszne i podane szybciutko i z uśmiechem. Sielanka :-).

Trwamy tak, w pełnym odstresowaniu, do czasu przyjazdu miedziankowego pociągu z Wro. Chcemy się w końcu załapać na początek spaceru ze Springerem. Słoneczko przyjemnie grzeje a my podążamy śladem wieszcza in spe, słuchając fragmentów epopei (in spe). Droga wiedzie pod górkę, pot występuje na czółka, wąż zmniejsza objętość, dotlenione zwoje pochłaniają springerową literaturę. Bosko.

Czoło grupy dociera do browaru (koniec oscyluje w okolicach przepompowni) więc odrywamy się od grupy (pozostałą część trasy już mamy zaliczoną na Miedziance2) 
i przemieszcamy się piwopoju. Jestem jedyna 
w kolejce - czyli kolejki brak. 3 czy 4 panie snują się za barem krokiem łyżwiarza w miodzie.
Wykonują skomplikowane ruchy przeszukując szafki, przestawiając coś z punktu a do punktu b, rozmawiając przez telefon - takie tam niezbędne, z pewnoscią, działania. Udaje mi się ściągnąć wzrok pani z końskim ogonem i zmawiam dwa "górniki". 
- To "górnik" ma być?
- Tak "górnik"
- Dwa?
- Dwa
- Kartą czy gotówką?
- Gotówką
Pani wykonuje szereg magicznych ruchów nad ekranem kasy stukając co pewien czas palcem w ekran. W końcu odrywa się od maszyny i rozpoczyna proces tropienia pokali. Otwiera po kolei wszystkie szuflady. Te są puste. Zagląda do zmywarki - pusta takoż.
W końcu decyduje się wspiąć na palce i zdjąć szklankę z wysokiej półki przed jej nosem. Bingo! Rozpoczyna się powolny proces nalewania. Full! Druga porcja i procedura rozpoczyna się od początku - chwila wahania...Uff - nie zaczyna od szuflad. Jednak barmanka decyduje się na pointy i półkę. Pokal, nalewak, wolna ciemna struga napełnia szkło.
Jest! Pani nie chce drobnych - wydaje ze stówy.
Gnam ze swoją zdobyczą na leżaki znosząc dzielnie pełen wyrzutu wzrok Bożenki.
- Słód warzyłaś?
- Tak jakby - już trzeci rok a nic się nie zmieniło.
Sączymy leniwie "górnika" już to zatapiając oczka w zachodzącym słońcu już to przeglądając Przekrój. Przed nami koncert i/lub Quiz Bałuka.
Bożena wstaje leniwie z leżaka z zamiarem nabycia kolejnego "górnika".
Wraca po dłuższej chwili z hiobową wieścią - "GÓRNIK" SIĘ SKOŃCZYŁ!

Taaa... od roku wiadomo, że  w ten właśnie weekend na Miedziankę ruszy zmasowany atak inteligencji, która poza strawą duchową będzie pożądać również strawy, w tym piwa, z którego żyje tutejszy browar. A może nie? Bo gdyby z tego żył to na te 3 dni zmobilizowały siły i zapasy, żeby dać radę i zadowolić klientów zgodnie z ofertą i na poziomie proponowanego cennika.
Wniosek - ten browar żyje z czego innego.

Nic to - nie samym "górnikiem"... Zachód słońca w całej swojej upajającej kiczowatości wpływa na nas błogostaniąc i upajając ( w charakterze substytutu) nasze duszyczki. Nic nie jest w stanie wytrącić nas z absolutnej, rozkosznej, miedziankowej równowagi.
Idziemy kibicować quizowym drużynom.  Kamil Bałuk zadbał, nie tylko o zabójcze pytania ale również o karty odpowiedzi dla kibiców. Czyli można!

Quiz rozbawia i rozgrzewa zawodników i kibiców. Mariusz Szczygieł usiłuje podpowiadać więc zostaje relegowany z sali. Po drodze podrzuca nam odpowiedź na jedno z pytań - dobrą :-).
Panie z browaru lawirują pomiędzy zawodnikami, kibicami i jury z napojami oraz żarciem różnym. Bożenka zastawia pułapkę, w którą wpada pani bez końskiego ogona. Zamawiamy frytki (podobno najszybciej) i , na wszelki wypadek, żeby uniknąć kolejnego zawodu, nie zamawiamy piwa. Innych napojów też nie - możemy nie dotrwać. Po dwudziestym pytaniu pojawiają się frytki. Najwyższa pora bo naszym szarym komórkom brakuje już energii.
Bawimy się setnie przy trafnych i całkiem chybionych odpowiedziach. 
Jednakowoż czas już udać się do naszej miejscówki. Latarki w dłoń i w drogę!
- Łauuuuuu - to ja za późno włączam latarkę i chwilę przed, mój wielki palec spotyka się z, jedynym na drodze, kamieniem. Krew się leje, moc truchleje...
Tak, tak - mam na nogach sandałki bo upał i szkoda stópek kisić.
Nic to - plasterek i dalej w dół, genialnie oznaczoną błędnymi, fioletowymi światełkami, kamienistą drogą. Latarka wyłapuje wszystkie przeszkody. Ktoś przyłącza się do nas. Całą drogę gadamy i szykujemy się wewnętrznie  na dobre jutro. 
Może nawet wstaniemy na jogę?
Margita