wtorek, 1 grudnia 2020

Kochajcie ludzi... Twoja świątynia jest lepsza niż moja...

Kochajcie ludzi takich jakimi są. Innych nie ma. 

Choćby... takie Forum Muzyki (słowo na N... nie przechodzi mi przez klawiaturę) 
to świątynia sztuki. (Muzyka wszak jest sztuką) a, z góry, rozporządzono coby koronawirusowo zamknąć. 

Powierzchnia całkowita Forum 48.178 m2, użytkowa 35.689 m2; 
Kubatura głównej sali koncertowej: 256.900 m3. 
4 sale koncertowe. Największa (Sala Główna KGHM) mieści 1800 miejsc. 
Sale Czarna i Kameralna przygotowane są na przyjęcie 260 osób,
Sala Czerwona – 460.
Wszystkie pomieszczenia są od siebie niezależne i mają własny obieg wentylacji

800 miejsc parkingowych pod obiektem

Choćby... taki kościół św. Doroty


Powierzchnia ok. 1826m2

Całkowita długość kościoła 72,1 metry, przy czym długość wnętrza korpusu wynosi 43,5 metra, a szerokość 21,4 metra. Prezbiterium - 23,3 metry długości i 9,2 szerokości, zaś wysokość do poziomu sklepień 25 metrów.

Czyli kubatura to ok. kubatura 103.750m3

Miejsca parkingowe???? Wolne żarty.




W Forum gdy grają koncert to nikt nie gada, na dodatek bez maseczki, plując konsekrowaną śliną na prawo i lewo ani nie rozdaje brudnymi łapami ciasteczek.

Kubatura Forum i tak większa niż kościoła ale to znaczenia, większego, nie ma bo to nie jest tak jak "wyjaśniał" Matołuszek Kłamczuszek:

"Mateusz Morawiecki w czwartek wyjaśnił, czemu zamykane jest wszystko wokół, ale do kościoła chodzić można. I cóż, z jego teorii śmieją się dziś nawet wirusolodzy. Premier oznajmił bowiem, że świątynie zostają otwarte, bo są wysokie. Ponadto, jego zdaniem, ludzie wiary są bardziej odpowiedzialni, niż cała reszta Polaków, więc przestrzegają zasad sanitarnych."

Hmmm... 

A wirusolog mówi, że decydują odstępy i tzw. wietrzenie czyli jaki jest obieg powietrza.

Taaa...

No to podobno mamy w kościółku, pełnym odpowiedzialnych wiernych 1 osobę na 15 m2. Wietrzonym, wysokim i konsekrowanym

I w efekcie mamy, zamkniętą na 4 spusty, nowoczesną świątynię sztuki z większa kubaturą, osobnym obiegiem powietrza  w każdej sali koncertowej, gdzie czasem grają nawet utwory sakralne ale wierni wyznawcy sztuk wyzwolonych nie mają do niej dostępu.

Widocznie ich świątynia jest lepsza niż moja

Seneka twierdził, że "do sztuk wyzwolonych nie należą malarstwo, architektura i inne sztuki manualne (artes mechanicae), podczas gdy należy do nich muzyka, jako związana z matematyką. Sztuki są nazywany wolnymi także dlatego, że prowadzą człowieka do mądrości, która jedyna zapewnia prawdziwą wolność."

Idźmy dalej tą ryzykowną drogą...
Taka, na ten przykład, opera. Jasne- śpiewać nie wolno (chyba, że kościelne) bo wtedy plucie i transmisja wirusa odchodzi na całego. Ja to rozumiem choć pojąc nie mogę. Ale opera - świątynią sztuki baletowej jest również. W balecie - jak wie drugi sort - gada się niewiele. Chociaż znam osobiście przypadek gdy widzka chciała zwrotu pieniędzy za bilet na spektakl "Dziadek do orzechów" bo cały akt przesiedziała i jeszcze nie zaczęli śpiewać. Ale "Dziadek do orzechów" to balet - mów pani  z szatni. No wiem, odpowiedziała widzka - ale dlaczego ciągle nie śpiewają?

I znów - kubatura ogromna, sala widowiskowa wysoka, nikt ze sceny nie pluje ale zamknięte, nieczynne, tancerze na postojowym... 

Znowu ich świątynia jest lepsza niż moja

A muzeum - no niech już będzie Narodowe. Kolejna świątynia sztuk (niewyzwolonych). Obrazy i rzeźby martwe są od dziesięcioleci czy stuleci, 
wirus w nich się nie zreplikuje, nic do oglądacza nie gadają. Czasem dziad do obrazu przemówi ale raczej nie
w muzeum. Powierzchnie, kubatury. Nietłumny oglądacz nie gada tylko się napawa.
Władza chyba sądzi, że ludzie wiary w sztukę raczej nie dorastają  odpowiedzialnością 
do pięt ludziom wiary katolickiej

W końcu ich wiara jest lepsza niż moja

A kino takie + świątynia X muzy. Aktorzy z ekranu mogą pluć do woli 
i nawet umierać na zarazę. Przez ekran nic nie przeleci. Choćby i film był rosyjski z Mosfilmu. Operator też za szybkami.

Kubatura itd itp
No jasne - ich świątynia jest lepsza niż moja



Zresztą – jak podsumował swój wywód o sztuce Seneka – jedna jest tylko sztuka naprawdę wyzwolona, która czyni człowieka wolnym. To nauka mądrości, wzniosła, nieustraszona, wielkoduszna. Inne są mało znaczące i dziecięce

I to polecam WIADOMO KOMU pod rozwagę

Margita

źródełka:
http://www.dolnoslaskosc.pl/narodowe-forum-muzyki,1518.html

https://medievalheritage.eu/pl/strona-glowna/zabytki/polska/wroclaw-kosciol-sw-stanislawa-doroty-i-waclawa/

https://www.msn.com/pl-pl/wiadomosci/polska/morawiecki-spowiada-si%c4%99-z-otwartych-ko%c5%9bcio%c5%82%c3%b3w-zaraza-tam-nie-dotrze/ar-BB1aKt3F

https://pl.wikipedia.org/wiki/Sztuki_wyzwolone

www.bing.com

http://cogdziekiedy.olsztyn.pl/

poniedziałek, 31 sierpnia 2020

Czechy w dzień i w nocy... Całkowite rozgrzeszenie...

W czeskich miejscach kultu bywam rzadko. Po pierwsze nie moja to bajka, po drugie - tyle jest innych ciekawszych miejsc.
Zdarza się jednak, że w najbliższej okolicy jest taki punkt i ciekawość zwycięża. Jednak w Pribramie na Świętej Górze kliknij szału nie było. 

Tym razem padło na Svatý Jan pod Skalou, rzut kuflem od naszych Żelkovic.
Ta niewielka i bardzo malownicza wioska liczy "cirka ebaut" 180 mieszkańców.


Legenda głosi, że pod koniec IX wieku Ivan - syn słowiańskiego księcia Gostymila,  porzucił (jak to w tych przypadkach bywa) świeckie życie i wyruszył w drogę szukać duchowego odosobnienia. 

Uroda okolicy skłoniła go do zainstalowania się w jaskini pod pionową skałą przy źródełku.  Bóg podesłał mu nawet łanię, żeby karmiła go swoim mlekiem. Jednakowoż 
w jaskini mieszkały również złe duchy, które Iwana wiodły na pokuszenie. Legenda nie precyzuje natury kuszenia ale musiało być na tyle silne, że Ivan postanowił opuścić swoje urocze lokum. Powstrzymał go przed tym pochopnym krokiem sam Jan Chrzciciel, wręczając mu drewniany krzyż, którym eremita wygonił demony 
i zamieszkał w jaskini na dobre, zostając pierwszym czeskim chrześcijańskim pustelnikiem.
          Bytował tak sobie w odosobnieniu z łanią karmicielką 
aż przypałętał się w okolicę na polowanie czeski książę Bořivoj. Jak się można spodziewać władca łanię... nie, nie, nie - tylko postrzelił a ta, ostatkiem sił, dowlekła się do jaskini a za nią Bořivoj. 
No i tu przyszedł czas na niewczesne księcia żale, zaproszenie pustelnika na stałe do zamku (z czego ten nie skorzystał i wrócił do swojej samotni) i różnorakie obietnice.  
grób św. Ivana

Przed śmiercią Ivan znów widział się z Janem Chrzcicielem, który nakazał aby książę Bořivoj wystawił koło pustelni kościół pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny i św. krzyża. Władca kaplicę zbudował.
I tak zaczęła się, godna niezłego kryminału, historia:








kaplica w jaskini
1. Wg. zachowanych dokumentów jaskinia Ivana 
z pustelnią, grobem i kaplicą została zakupiona od czeskiego księcia Břetislava I, przez klasztor benedyktynów z okolic Pragi .
Husycki kielich








2. Gdy rodzimy klasztor spalili husyci, mnisie niedobitki przeniosły się do Świętego Ivana w skałach. 




3. Braciszkowie rozreklamowali cuda czyniące szczątki i źródełko. Od tego momentu rozpoczęła się tu tradycja słynnych pielgrzymek świętojańskich co przynosić zaczęło zakonnikom znaczne dochody. 



























4. Na miejscu starego kościoła zbudowano nowy, duży barokowy kościół św. Jana Chrzciciela oraz dobudowywano budynki klasztorne. Wieś zmieniła nazwę na św. Jan (nie Ivan) pod skałą.
widok na kościół i klasztor

















fabryka tekstylna zburzona w 1905 roku
5. Jednakowoż mnichom nie dane było długo cieszyć się rosnącą sławą 
i dobrobytem gdyż edyktem cesarza Józefa II klasztor rozwiązano a jego majątek sprzedano na aukcji. 

6. Kolejni arystokratyczni właściciele, bez wielkich sukcesów, prowadzili tam kolejno: garbarnię, przędzalnię, papiernię a w XX wieku uzdrowisko.
pocztówka z epoki



7. W 1914 roku zakon Braci Szkolnych wykupił budynek klasztoru i utworzył tam instytut doskonalenia nauczycieli. 

8. Instytut  istniał do 1942 roku, kiedy to został zlikwidowany przez niemiecką administrację okupacyjną.
9. Władze soc-kom zajęły budynek i utworzyły tam obóz pracy przymusowej, a w latach 1951-55 nawet więzienie. 
10. Następnie, przez prawie 30 lat, funkcjonowała tu szkoła policyjna Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, 
w której kształcono narybek Komunistycznej Policji Państwowej (STB). 
11. Od 1985 roku budynek służył jako archiwum Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. 
12. W 1994 r. Klasztor został zwrócony kościołowi i utworzono tam Wyższą Zawodową Szkołę Pedagogiczną. Ufff....

No a dziś... Tłumów brak. 
Źródełko, z którego woda onegdaj była butelkowana i sprzedawana jako woda mineralna „Ivanka”, jest. 
Działa nowocześnie bo na taki przycisk jak do światła :-).












Woda podlega systematycznemu badaniu co jest wywieszone na stosownej tablicy ogłoszeń. 








W przyklasztornym parku odbywają się wesela... Takie czasy :-)








Po tym, jakże wyczerpującym, maratonie informacyjnym, można już udać się malowniczym i równie wyczerpującym szlakiem  








na szczyt...















Po drodze cisza, spokój, łany przylaszczek tak pięknych jak trujących.
Słoneczko, lekki wiaterek suszy spoconą, utrudzoną skroń... idylla...
















Wdrapujemy się w końcu na urokliwy czubek.
Same kamole (śliskie jak jasny gwint i żadnej barierki), ławeczka, krzyż.











Ale widoki... Jak okiem sięgnąć...
Widać nawet naszą holkę zaparkowaną na parkingu w końcu wioski.
Cisza...
Siedzimy i napawamy się :-).

Przychodzi jeszcze para z psem i tyle.

Spokojnie można czekać na rozgrzeszenie (jeżeli ktoś lubi czekać) lub uznać, że trudy drogi i seraficzna sceneria sama przez się rozgrzesza (jeżeli komuś to potrzebne).

A w wiosce trwa sobie normalne życie ludzie pracują, kochają się i nie lubią.
Nic nie wiedzą o naszej podniebnej obecności i myślach płynących ku nim :-).

I to jest dobre
Margita



źródełka:
https://www.journals.polon.uw.edu.pl/index.php/pfl/article/view/109/104 
https://www.youtube.com/watch?v=q1tJrElXtdw 
www.mistopisy.cz
www.svatyjan.cz
alena.ilcik.cz
https://cs.wikipedia.org/wiki/Svat%C3%BD_Ivan
http://www.brdy.info/

poniedziałek, 3 sierpnia 2020

Nieuporządkowany ranking kibli.... Bezdotykowi redemptoryści...

Wizyta u redemptorystów na Świętej Górzew  Přibramie kliknij nie wywołała wielkiego duchowego wrażenia.
Jednakowoż fizjologia starej kobiety, czy jej się to podoba czy nie, nawet w takim miejscu domaga się swoich praw. 



Jakiś całkiem przystojny biskup patronował moim potrzebom :-)












 Podwoje, jak główna brama w niejednym zamku, więc trudno się zgubić...















zaraz po przekroczeniu progu rozpoczęła się strefa mroku...



















i tylko intrygujące okna rozświetlały korytarz...
później wróciła jasność i prowadziła mnie po dłuuugim (jak na drogę do kibla :-), krętym korytarzu...


koniec końców pojawiło się oczko -  
w standardzie bez niespodzianek, 
papier i owszem.
Trzeba było tylko trafić paluszkiem w odpowiedni guziczek albowiem klapkę spustową ktoś zakosił.



Dotknięte trzeba umyć... rączuchny oczywiście.
Pandemia, choroby brudnych rąk i dobre wychowanie to nakazują.



Na ścianie stoi jak...byk, że 
"krany i suszarki są bezdotykowe" ?!?!
Słowo skauta - ten kran nijak bezdotykowy nie był! 
Czyżby było we mnie zbyt mało wiary żeby go jej mocą, bezdotykowo, uruchomić???



A wiszącym obok umywalki szmacianym ręczniczkiem zaprawdę trudno by się było bezdotykowo powycierać. 
No może... gdybym siłą mojej woli zaczęła wachlować nim, bezdotykowo, mokre ręce?

Suszarka pomimo machania pod i obok nie uznała mnie za godną swojego pierdnięcia.




Na kolejnej ścianie stoi"
"po użyciu WC 10KC / 0,40euro"

Tylko dają czy chcą żeby im dać?

Kasetka żelazną sztabą przytwierdzona do stołu świadczy raczej o tym drugim.
No i to ostrzeżenie, że obiekt jest monitorowany, dziurka raczej mało bezdotykowa ale może monitorowana?
Redemptoryści nie cieszą się u mnie zbytnią estymą a, pomimo tego, dostają z mojej podatkowej kasy coraz więcej, nieakceptowalna jest dla mnie myśl, że miałabym dodatkowo wspomóc ich choć halerzem.



Postawiłam więc na bohaterski bunt i pomimo monitoringu skorzystałam z przynależnego mi prawa do świeckiego sikania... gratis.

Zwykle za kibel płacę bez zmrużenia oka. I oczywiście biorę paragon - tak dla sportu. Ale do redemptorystycznego kibla nie dołożę... never... niech mnie piekło pochłonie...

Margita

czwartek, 30 lipca 2020

Czechy w dzień i w nocy... Nie tylko diabeł ubiera się u Prady...

Kolejne jutro:

Jedziemy do Přibramu
Podczas epidemii zmarł nasz kamarad Vaclav i nie mogliśmy być na jego pogrzebie. Postanowiliśmy choć świeczkę na grobie zapalić a tu... niespodziewajka. Vaclavowa żona, na razie, urny nie pochowała na cmentarzu tylko trzyma ją w domu. Jeszcze się nie namyśliła gdzie ją zakopać. Luzik. 
Co kraj to obyczaj. Ze świeczki nici więc idziemy do tego miejsca w Přibramie gdzie moja noga jeszcze nie postała a jest to Svatá Hora - bogate, barokowe sanktuarium maryjne i jedno z głównych miejsc pielgrzymkowych w Czechach. Za wiele tu oni nie pielgrzymują więc na górze dość pustawo. 


Wg. jednej legendy, w tym miejscu rycerz Malovec został uratowany przed zbójcami przez Marię postawił więc ufundował kapliczkę. 








Druga legenda głosi, że figurkę Marii wyrzeźbił pierwszy praski arcybiskup - Arnost z Pardubic. Podczas wojen husyckich figurkę ukryto w kopalni, później wędrowała z kościoła św. Jakuba, do kościoła św. Jana Ewangelisty aż trafiła do kapliczki 
na Świętej Górze, gdzie spokojnie słuchała codziennych lokalnych modlitw pod okiem kolejnych pustelników. 




Pewnego razu przywędrował tu niewidomy Jan Procházka, który po kilku dniach modlitw odzyskał wzrok. No i się zaczęło. Cud został oficjalnie uznany. 









Strumyk pątników zamienił się w rwącą rzekę niosącą ze sobą monety. Pojawiły się koronowane głowy. Cesarz powierzył opiekę nad kapliczką jezuitom, którzy sprawnie zarządzili datkami wiernych i donacjami możnych. 


Włoscy architekci w ciągu 13 lat stworzyli, powalający wtedy na kolana barokowy sakralny kompleks. 




Przez kolejne lata upiększaniom i rozbudowom nie było końca. Wpadł tu nawet z wizytą cesarz Leopold I. Podczas jego bytności dziennie odprawiano 70 mszy a figurka dostała 
w prezencie szczerozłote korony.









 Gdy zlikwidowano zakon jezuitów i sanktuarium oddano w zarząd proboszczom Święta Góra gwałtownie zubożała i straciła na znaczeniu. 














Po 100 latach przejęli ją (tak, tak) - redemptoryści. Ci, mający głowę 
do interesów ale nie wzbudzający mojego zaufania, zakonnicy rozwijali sanktuarium przez kolejne 160 lat 
(z 40 letnią przerwą 1950-1990).









W podziemiach zorganizowano prawdziwy dom mody - wystawiono tam ponad 100 bogatych sukienek, w które ubierana jest figurka na różnorakie okazje. Widać nie tylko diabeł ubiera się u Prady.





Przy kompleksie solidny ciąg handlowy ale dziś czynnych jest tylko parę straganów z pamiątkami i dewocjonaliami. Większość zamknięta pewnie 
z powodu pandemii.



Generalnie - ładnie. 
Pątników, którzy tu przybywają pewnie przytłacza monumentalizm i bogactwo.
Od złota i ornamentów aż kapie.  Czy taki przepych i bizantyjska (cóż barokowa wszak) dekoracyjność sprzyja duchowej odnowie?
Moim zdaniem nie i nie wyczułam tam żadnego klimatu. Ale nie dla mnie ta bajka. Ten obiekt wkładam do przegródki "odhaczone" i raczej więcej się tu nie wybiorę. 

Ale może wam się spodoba?
Margita

źródełka:
prague-stay.com
www.bing.com

poniedziałek, 27 lipca 2020

Czechy w dzień i w nocy... Za trzecią chałupą w lewo...


 
No i stało się... Po mrokach koronawirusowego odizolowania granica czeska znów za nami. Gnamy do naszego kamarada Franty, który w grudniu miał samochodowy wypadek i dopiero parę dni temu wypuścili go ze szpitala. Pozostawiamy za sobą Harrachov, Korenov, dwa 'okruhy" Pragi na których niezmiennie trwają prace remontowe motające nas raz na ta raz na tamtą stronę lustra. Suchomasty, Borek i docieramy do żelkovickiego, frankowego płotu za którym czeka gościnna chata. 
Franek już cały i zdrowy, choć jeszcze odczuwający skutki kolizji. Jedyne co nie ucierpiało to frankowy język, więc pogaduchom i opowieściom nie ma końca.  
Wieczorem wpada Patryk, przyszywany syn i przyjaciel Franty i jedziemy na Borek do kultowego, miejscowego Klubu.
Obrázek  











Skręt za trzecią chałupą w podwórko, później wedle pniaczków, przysłowiowe trzy stuknięcia w słupek i żona Radka otwiera kłódkę, wpuszczając nas do środka, gdzie miejscowi już sączą piwo 
i prowadzą niespieszne rozmowy.
Nie mija zbyt dużo czasu gdy Radek przynosi gitarę a kolejny kamarad flet i harmonijkę.
I tak sobie trwa niezobowiązujący "jam session". Zjawia się Fidel - były lokator marnicy (kostnicy) - postać niezwykle malownicza, o której chyba pisałam a jak nie to napiszę. Można tak siedzieć do rana wtapiając się w kąt, gawędząc ze znajomymi i pierwszy raz widzianymi ludźmi i podśpiewując standardy. W końcu to klub muzyczny :-).
I tyle jutr przed nami...
Margita


źródełka:
https://bandzone.cz/fan/klubborek?at=gallery&ii=237949
http://www.muzikus.cz/kluby/klub-borek/#prettyPhoto

poniedziałek, 15 czerwca 2020

Z mojej półki z filmami... Kot w tęczowych okularach czyli Czechy w dzień i w nocy...

Tak się stęskniłam, w tych czasach zarazy, za Czechami, że w jeden post wpakuję kilka tematów...

 Niejaki "korona" zwiększył u mnie lenistwo oraz obwód w pasie.
Poza tym wzrosła ilość obejrzanych filmów i przeczytanych książek.
Zmniejszyła się ilość kontaktów towarzyskich i kasy wydawanej na pierdoły.

Siedzę/leżę sobie "bezpiecznie" w domu i oglądam czeskie/czechosłowckie filmy. Cieszy mnie ogromnie odnajdywanie w nich znajomych miejsc :-).
Dziś padło na "Gdy przychodzi kot" (Až přijde kocour) z 1963roku. 
Byłam wtedy 4 letnią brzdącą więc pozycja w sam raz do tego bloga :-).


Kota wyreżyserował Vojtěch Jasný - nieżyjący już czechosłowacki nowofalowiec. Jego życie to gotowy scenariusz na film (ale o tym może kiedy indziej).

"Gdy przychodzi kot" jest filmem:
- niebezpiecznym (w Czechosłowacji w 1968 został zakazany a jego reżyser musiał wyemigrować)
- uznanym (nagroda specjalna na 16 festiwalu w Cannes)

- surrealistyczno- psychodeliczno - alegorycznym (tu nie ma co tłumaczyć - trzeba zobaczyć)
- nowatorski technicznie (ciekawe zastosowanie koloru)

Fabuła w skrócie:
Do małego Czechosłowackiego miasteczka przyjeżdża cyrkowa trupa, która ma ze sobą kota. Kot nosi okulary. Gdy okulary spadną ludzie, którzy znajdują się w zasięgu kociego wzroku zabarwiają się na, widoczne dla wszystkich, kolory odpowiadające ich prawdziwej naturze
i prawdziwym uczuciom. Zakochani stają się czerwoni, zdrajcy żółci a kłamcy
i oszuści fioletowi.


Sami rozumiecie, że wyszedł z tego niezły pasztet. A i zakaz wyświetlania staje się jasny. Wyobrażacie sobie takiego kota na sejmowej sali podczas transmisji obrad?
Czy ktoś ma kota w okularach na zbyciu?

Ale, ale - miało być o znajomych miejscach :-).
Otóż film kręcony był w przecudnej urody miejscowości Telč - Morawskiej Wenecji, która słynie ze świetnie zachowanego renesansowego rynku (Unesco).

Gdy po nim błądzimy nie ma żywego ducha. Jednak pogoda nie sprzyja fotkom. Wykorzystuję więc szanowny Internet (na dole postu źródełka) jak i pamięć mojego fotoaparatu.


Na Telczańskim, renesansowym rynku, dzieje się wiele filmowych scen zbiorowych. Jest na to wystarczająco dużo miejsca - rynek ma 300 m długości i 50 m szerokości

A dookoła... Ech...

Przepiękna sgraffitowa kamienica z dyżurną ławką,
na tle której każdy strzela sobie konterfekt...
A wszystko zaczęło się od pożaru, który skonsumował drewnianą zabudowę.  
Wielki pan -Zachariasz z Hradca - współwłaściciel dóbr Telczańskich sprowadził więc z Włoch architektów (kto bogatemu zabroni?) i kazał im zaprojektować na zgliszczach miasto w modnym stylu włoskiego renesansu.
Co ciekawe część kamieniczek ma tylko renesansową twarz a wątpia są gotyckie. 

Wszak trochę oszczędności, nawet bogatemu panu, przystoi :-).


Tu, na bogato,kamieniczka narożna







 

A te tworzą jakby mur obronny...










 
 













W XIV wieku, w Telczu, wybudowany został gotycki zamek z fortyfikacjami wodnymi, który miał za zadanie strzec biegnących nieopodal szlaków handlowych. 

Zamek ten zaszczycił swoją obecnością sam święty cesarz rzymski Zygmunt Luksemburski (nie dość, że prawnuk Kazimierza Wielkiego to jeszcze ojciec prekursor pomysłu coby Polskę rozbierać zacząć już w 1392 roku). Przyjechał tu po to aby się z wysłannikiem papieża spotkać. Impreza musiała być niezła bo wydarzenie to jest, co roku w sierpniu wspominane przez mieszkańców, którzy poprzebierani w stroje z epoki, inscenizują wjazd cesarza,
ze świtą, do miasta.

 Luksemburczyk, jak na tamte czasy, miał ciekawe podejście do katabasów: "Zarzucają wam, że żadnego prawa uznać nie chcecie. Gdy was wezwą przed cesarza, mówicie, że należycie do Kościoła i do papieża, który was założył. Gdy zaś zostaniecie oskarżeni przed papieżem, mówicie, że podlegacie cesarstwu. I tak nikt od was nie może otrzymać sprawiedliwości."

Brzmi znajomo? 


 A wracając do kota (i Zygmunt by nim nie pogardził) to właśnie tu, na zamkowym dziedzińcu odbywał się w filmie, cyrkowy pokaz i kot po raz pierwszy pokazał swoją moc








kapliczne sklepienia....








Choć zamki i pałace lubię ogromnie, jednak przedkładam bryłę, architekturę i ogrody nad wnętrza.
Wyznaję zasadę, ze kto był w jednym zamku/pałacu, był we wszystkich.
Ale... zdarzają się wyjątki i ten gotycko-renesansowy zamek kryje duszę godną zobaczenia.  



przejścia między skrzydłami...





nowoczesne wzornictwo posadzek....














odlotowe sufity...
















 intarsjowane podłogi z kodem do tanecznych kroków...





















 i... Perchtę, która ukazuje się od ponad 600 lat zwiastując dobre nowiny, gdy odziana jest w białą szatę lub nieszczęścia gdy obleka czarną suknię.
Perchta urodziła się w 1429 r. Jako córka jednego z najpotężniejszych panów w Królestwie Czech, Oldricha II z Rozmberka.  Dorastała szczęśliwie w Czeskim Krumlowie.
Gdy doszła do lat 20 stała się nieszczęsnym towarem na matrymonialnym rynku. 
Na życzenie ojca wyszła za Jana z Liechtensteinu, który był władcą Mikulova i Valtic na Morawach. Obaj panowie upatrywali w tym małżeństwie biznesu: 
- tatuś był przekonany, że zięć jest niepomiernie bogaty, nie będzie chciał dużego posagu a przy okazji, mając kontakty w kręgach władzy, to i owo załatwi
- zięciunio przeciwnie, liczył na duży posag bo był zupełnie spłukany rozrywkowym trybem życia (turnieje, przyjęcia i takie tam...).

Niestety, dla niej samej, Perchta była dobrze wykształcona i preferowała duchowe przyjemności. Wkurzało to Lichtensteina, który wyrzucał jej, że jest zbyt cnotliwa, mało rozrywkowa, wymądrza się a na dodatek wniosła za mało kasy. Teściową też miała wredną i ta nie przegapiła żadnej okazji, żeby synowej dokuczyć. Podobno chcieli ją otruć. Tak obcinali jej wydatki, że właściwie żyła w biedzie.

Na swoją niedolę skarżyła się w listach do ojca, braci i mediatorów ze szlachty już kilka miesięcy po ślubie:
„Protož milý otče, slituj se nade mnú jako otec nad svým dietětem a rozpomeň se na to, milý pane, že jsem se své vuole nevdávala,“
Dlatego drogi ojcze zlituj się nade mną jak ojciec nad swym dzieckiem i pamiętaj o tym, drogi panie, że nie wyszłam za mąż ze swej woli

Problemy małżeńskie Lichtenstejnów stały się sprawa publiczną. Jej losem zainteresował się nawet krój Jerzy z Podjebradów.  Niestety Perchta, ofiara przemocy domowej,  nie otrzymała konkretnej pomocy - ograniczono się tylko do napomnień i pogróżek w stosunku do męża. W końcu Perchta opuściła Jana z Liechtensteinu i wróciła do rodzinnego Ceskiego Krumlowa, a ostatnie lata życia spędziła w Wiedniu.

Wszystko to wiadomo z jej listów, które się zachowały i stanowią bardzo ciekawy dokument kobiecej korespondencji z czasów, gdy panie pisać umiały rzadko. 

Ale czemu straszy?
Legenda głosi, że umierający Jan z Liechtensteinu wezwał Perchtę do łoża śmierci i poprosił ją o wybaczenie. Ta jednak mu nie wybaczyła za co Jan ją przeklął. Zgodnie z tym przekleństwem musi pojawiać się nocą jako Biała Dama w rezydencjach rodu Rozmberk, dopóki ktoś jej nie uwolni. 
Przez wieki ludzie wierzyli w jej nadprzyrodzone zdolności i traktowali jak patronkę swoich domostw.

W sumie to nie rozumiem czemu to Perchta ma pokutować? To raczej ona powinna przekląć obmierzłego małżonka wraz ze żmijowatą teściową albo sama uwolnić się od klątwy. Hej! Perchto! Weź w końcu swój los w swoje ręce!
A wracając do kota...
Ciekawe jakie barwy, w jego oczach, przybraliby Lichtensteinowie? 
Niektórzy bohaterowie filmu uciekają przez zamkowe ogrody 
A gdy mamy już dość wspaniałości i dramatycznych historii uciekamy, jak bohaterowie filmu, do zamkowego ogrodu - jednego z najstarszych ogrodów architektonicznych w Czechach, lub jeszcze dalej - do romantycznego parku w stylu angielskim, w którym ukryta jest oranżeria...

Gdyby jeszcze udało się znaleźć kota...

Margita
źródełka:
https://www.filmweb.pl/
https://pl.czech-unesco.org/
https://www.telc.eu/
https://www.filmovamista.cz/
www.wikipedia.pl
https://pl.wikiquote.org