wtorek, 30 sierpnia 2016

Wrocław, Wrocek, Wroclove... odkrycie...Pedałując po kulturę..

Że pogoda w niedziele dopisuje szykujemy nasze wierzchowce i wio w drogę. Ostatnio zachciało nam się kultury... Zarówno tej fizycznej jak i kulturalnej ;-).

Pedałujemy więc sobie w słoneczku, piękną rowerową ścieżką, przez Mosty Warszawskie ku wrocławskiemu Ratuszowi, w którym to, na 100 lecie urodzin Stefana Arczyńskiego, wisi sobie 100 jego fotografii.
Arczyński - człowiek legenda, którego życie starczyłoby na parę thillerów
i melodramatów, fotograf - artysta, fotograf - pasjonat, fotograf świetnie znający technikę i rzemiosło i umiejący z tej wiedzy korzystać.  

Urok czarno-białej fotografii ostrej jak brzytwa wciągnął nas na dłużej. 

 


Ale, ale - w jednej z bocznych salek objawiła nam się wystawa secesyjnych bibelotów, którymi zachwyciłaby się państwo E.J. Jej ulubione elementy powietrza (ptaki) i wody (np. kaczki).

 




Delektujemy się więc bez umiaru a tu nagle wpada nam w oko coś niesamowicie nasyconego barwą. Przez okno widać... podwórko-studnię... patio... pomalowane na piękny, ceglasty kolor i obwieszone obrazami. 


 



Okazuje się, że to całkiem nowy twór powstały po remoncie tej części Starego Ratusza
 Nie dość, że ucztę dla oczu czynią płótna
i grafiki i samo wnętrze to jeszcze świetlik w dachu daje geometryczne efekty na ścianach, korespondując wzorem cienia z kratami na oknach... Można??? Jak widać tak :-)



















Duch został nasycony więc czas nasycić ciało. Wpadliśmy więc do zaprzyjaźnionego Marcello na porządne porcje lodów i kawę :-)
 






Słoneczko grzeje... leń się pleni gęsto... A nas już wabi Witkacy, który zdradliwie zadomowił się w na drugim końcu miasta w leśnickim Zamku.

Wsiadamy więc na nasze rumaki i wio... Z Rynku na ścieżkę rowerową wzdłuż Legnickiej... Nota bene ścieżkę uczłowieczoną całkiem niedawno.
Uczłowieczoną znaczy zmodernizowaną w taki sposób żeby człowiek mógł rowerem po niej jechać bez kombinacji specjalnych
Bo jeszcze niedawno wąziuteńka rampa pod wiaduktem albo nielegalne okupowanie chodnika...
 

Po drodze zbaczamy na tory przy zajezdni bo 

skusiły nas dziwaczne kolażo-rzeźby, które przy bliższym poznaniu okazały się być zwierzątkami kamienno-złomowymi, lampami uliczno-ogrodowymi, rudordzewnymi formami piramidalnymi. Chodziliśmy i chodziliśmy odkrywając to świnkę, to zółwika albo lustrzane piramidy.
I wszystko ot tak - pod chmurką, bez stróża i biletów.
Cała przyjemność po naszej stronie :-)
A na dodatek, za zamkniętą dziś bramą, ukrył się teatr 
Ekstrawersja. Wpisujemy go w przyszłościowy kalendarz
(w miejsce Polskiego??? hmmm...).


 Ale komu w drogę tamu kopa w plecy...

Wskakujemy na nasze rumaki - słonko grzeje - a my kombinując na fatalnie oznaczonej ścieżce rowerowej przy stadionie zawijamy na tyły Glinianek i przyjemną zacienioną trasą wzdłuż ulic Głównej i Marszowickiej docieramy od d... strony do leśnickiego Zamku.



 Przyznaję się, bez bicia, że do tej pory mijaliśmy go tylko spoglądając z okien autka a w środku dotąd nie byliśmy, choć Wrocławiakami jesteśmy 
z urodzenia :-(. Jednak nigdy nie jest za późno :-).
Zamek i park wokół fajnie zadbany choć brakowało mi kawiarenki tam jakiejś, żeby sterane ciało pokrzepić. Nic to - pokrzepiamy duszę.
 



Witkacy w klimatyzowanym wnętrzu miał się dobrze. Pastele niesymetrycznej pani - jak to u niego lekkie i finezyjne ale nas najbardziej wciągnęły "złote mysli", zwłaszcza dotyczące stosunków usługodawca - klient:

Z. stwierdził, że czas wdrożyć coś takiego w życie :-). Chciałabym te miny klientów zobaczyć...

Wróciliśmy wdzięcznym, choć hałaśliwym, kontra pasem wzdłuż Lotniczej. Przy stadionie udało nam się nie zabłądzić i wskoczyliśmy na Pilczycką (po drodze chłodząc się lodami z lokalnego sklepiku o nieznanej nazwie) i ścieżynką rowerową popedałowaliśmy ku Mostowi Milenijnemu a później wałem nadodrzańskim, vis a vis Cmentarza Osobowickiego i znów ścieżką "kasprowiczowską" na, jakże zasłużoną, pizzę w ulubionej szczepowej pizzerii podlaną (nareszcie) ziiiimnyyym i cieeeeemnym Litovelem.
Ufff...
Pyszczek, plecki, ramionka - opalone... W nogach 40 kilosów... W głowie tyle wrażeń... W brzuszku.... a to już było :-).

Trzeba będzie tą kulturalno-rowerową przygodę powtarzać :-)
Wszak Wrocław - Stolica kultury itd ;-)

Margita  

źródełka:
olga.drenda.fotoblogia.pl
pl.tripadvisor.com
dolnoslaskie.naszemiasto.pl
www.muno.pl

2 komentarze:

  1. o rany mami ! hardcorem jestes! 40 kilosów?! ja raz (RAZ!) w życiu zrobiłam 50 i prawie umarłam (ale ścieżke postolin - stawy milickie - postolin polecam. Trochę się na końcu można zgubić, fakt, i wraca się tak samo jak się jechało ale generalnie fajowo)

    OdpowiedzUsuń
  2. No tak jakby przerabialiśmy moją hardkorowość w okolicach śnieżki ;-. A ta ścieżka w Postolinie idzie trasą dawnej kolejki wąskotorowej - kumasz jak byśmy miały fajowo gdyby torów nie zdemontowali?!?

    OdpowiedzUsuń

Czy Twój komentarz przejdzie przez filtry:
1. Prawdy (czy to co chcesz napisać jest zgodne z prawdą?)
2. Dobra (czy to co chcesz napisać jest dla mnie dobre?)
3. Pożyteczności (czy to co chcesz napisać jest dla mnie pożyteczne?)
Jeżeli tak - pisz :-)