środa, 12 listopada 2014

Uroda życia... Kolor tapety...

Pora na remont kuchni nadeszła podstopnie w miniony weekend. Nadchodziła długo. Z pół roku będzie. Osmalony spaloną firanką sufit i ściana odrapana przez Ś.P Kota, wołały wielkimi głosami o pomstę do nieba. Dłuuuugi listopadowy weekend okraszony narodowym świętem wydawał mi się idealnym wręcz terminem do wybebeszania kuchennych szafek, zdzierania tapet, wydobywania przyściennych pajęczyn i ODNAWIANIA!
Wspominane wcześniej pół roku... temu nabyłam tapety (zielone jak trawa) oraz adekwatną sufitową farbkę. Wszystko wiec było gotowe oprócz chęci... Czas płynął sobie jak niemenowska rzeka a mnie do głowy wkradały się nowe pomysły kolorystyczne.
Po stwierdzeniu, że jednak nie zielona, znowu, będzie kuchnia ino beige (czyli beżowa) wyruszyłam po nowe tapety. W odpowiednim branżowo sklepie nabyłam je w kolorze BEŻ. Gdy przyjechałam do domu (pora dnia i światło się zmieniło) tapety okazały się być OLIWKOWE. Oliwkowe!!! Czyli znowu zielone!
Jednak przed południem były znowu takie bardziej beżowe... jakby.
Nic to - z małorycerskim westchnieniem udałam się, dzierżąc rolkę tapety pod pacha jako szablę, do najbliższego, budowlanego super-hiper marketu.
Po przyłożeniu tapety do wzornika okazało się, że najbliżej jej do barwy
o wdzięcznej nazwie "łany zbóż", która była właściwie ...ŻÓŁTA. Żółta???? Przykładałam tą nieszczęsną rolkę do wielu wzorcowych kwadracików - łany zbóż i nic innego. Raz kozie śmierć - biorę!


Panowie do sufitów mieli przyjść w poniedziałek, więc po sobotniej gościowej imprezie zaczęliśmy w niedzielę rozbebeszać szafki.



Co za idiota włożył do moich kuchennych szafek setki szklaneczek, tysiące spodeczków i miliony kubeczków! Może to ktoś z Was??? 
Cały salon pokrył się warstwą naczyń wszelakich, duperelków wiszących, stojących oraz leżących...




Ale za to gdy Warszawę demolowali narodowcy,  moje ściany, płat po płacie, pokrywały się czyściutką, nowiutką, niewiadomego koloru tapetą.
Tapetowanie kocham namiętnie a skakanie po drabinie w górę i w dół wylaszczyło mnie niewąsko. Córeczka paciała klejem i  oklepywała bliżej podłogi a Z... już się w kuchni nie zmieścił ;-) - za to będzie wieszał!


Rzut oka na gotową kuchnię... wygląda prawie dokładnie tak jak poprzednio???
Widocznie moja karma nie pozwala mi się uwolnić od zieloności. 

Jest cudnie, hand made i vintage....

Teraz, z całej siły, staram się nie upchnąć wszystkiego nazad tylko popakować w kartony i wywieźć!
Ale ten związek emocjonalny z każdą skorupą jest straszny!!!!!!!!!!!!!!!!

Chyba jednak dam radę......

Margita

czwartek, 6 listopada 2014

Nieuporządkowany ranking kibli.... Tam gdzie król chodzi piechotą...

To przyjemne gdy uświadamiamy sobie, że królowie mają takie same potrzeby fizjologiczne jak maluczcy... Nawet król walnąć klocka musi. Jednak król, jak to król, defekuje w miejscach królewskich... przynajmniej czasami... 
Zapraszam na wycieczkę po królewskich kiblach. Ciekawe czy zeżre was zazdrość czy może z przyjemnością i szacuneczkiem będziecie korzystać ze swojej, domowej toalet.
Tower




W takim londyńskim Tower gdzie królowali Normanowie (a i później królowie często byli "przechowywani") , musiało straszliwie wiać i od dołu i od góry. Zaletą był z pewnością brak smrodu.  Załatwianie odbywało się na wzór gołębi na gałęzi a efekt spadał do fosy lub na to co znajdowało się pod... Niestety Londyn był znacznie zapóźniony nawet w stosunku do starożytnego Rzymu gdzie problem odprowadzania ścieków kloacznych rozwiązano parę stuleci wcześniej. Normanowie uważali, że rzymskie łazienki i inne urządzenia higieniczne były niemoralne (i generalnie unikali kąpieli), za papier toaletowy służyło.... siano? Hmmmm
Gilbert Red Earl - Zamek Tonbridge 

Hampton Court - tu srywał Henryk VIII
 Około 1262 roku Gilbert - czerwony (rudy) hrabia z Earl potykał się (znaczy walczył) z Henrykiem III w okolicach Essex. Miał tam niedaleko swój zamek Tonbridge gdzie niestety toalety nie należały do zbyt wygodnych. Ale w ogniu walki nie ma co wybrzydzać.












Henryk VIII, w swojej rezydencji w Hampton Court, miał już warunki o niebo ekskluzywniejsze (choć nadal brak kanalizy). Wucet niczego sobie, sedesik aksamitny, mięciutki. No i intymności troszkę .... Chociaż być może ta królewska, w końcu, czynność odbywała się przy asyście służby... no bo co z podcieraniem? Król miałby sam sobie gmerać ??? Fuj!

zawsze na tronie

 Nie za bardzo w to wierzę (zbyt dużo nowoczesnych udogodnień typu spłuczka i szczotka klozetowa) ale ponoć i ten tronowy kibel należał do Ósmego Henia. Ciekawe czy świeczka służyła do, jakże przyjemnego, procederu czytania w W.C. ? A zgrabny otwór w poręczy na bezstratne stawianie drinków... z ziółkami na trawienie oczywiście ;-).I tu nurtuje mnie problem podcierki... A może szczotką???





"królewski" papier toaletowy

Dziś, przewrotnie, każdy się może podetrzeć po królewsku...

A wracając do Londynu nie miał on kanalizacji aż do lat sześćdziesiątych XIX stulecia. Jeszcze dużo później był z tym problem. Winston Churchill rzekł: „Widzę mało powodów do chwały dla imperium, które włada morskimi falami, a niezdolne jest spłukać wody w kanałach miejskich”.




Tronowanie po hiszpańsku..
Hiszpańscy władcy też sobie dogadzali. Ferdynand VII srywał na ogromnym aksamitno - mahoniowym kiblu z oparciem i dwoma, szafeczkami. Czyżby miał tam zapasik papieru toaletowego??? Jednak nie! Papier toaletowy pojawił się jakieś ćwierć wieku po wygaśnięciu kadencji Fernanda. Może jakieś procenciki, albo gazetki?




Zamek Rosenborg
dawna rezydencja podmiejska królów Danii,
Jakieś 150 lat wcześniej przed Fernandem (ok. 1706r)  "Sekretny pokój" duńskiego króla Christiana IV, w Zamku Rosenborg, nie był tak ekskluzywny. Nawiązywał raczej do normańskich toalet w Tower. Choć łączył się z pomieszczeniem łaziennym i był wykafelkowany oryginalnymi holenderskimi kafelkami ( nowoczesność w domu i zagrodzie :-) nie miał kanalizacji. Odpływ prowadził do fosy, która otaczała pałac. Podczas suchych okresów fosa prawie wysychała i.... smród był niewąski.



versal - osobisty kibel króra




W Wersalu, jak wiadomo, dworzanie folgowali swej fizjologii gdzie popadło: na schodach, za kotarami, na balkonach, w ogrodach, w donicach z roślinami itd. W tym czasie również nie podcierali się - no chyba, że o te kotary właśnie albo o... ja wiem - koronkowe mankiety? Ponoć tak śmierdziało, ze służba mdlała podczas sprzątania! Wiadomo jednak, że Król Słońce nie mógł się integrować  z pospólstwem, choćby nie wiem jak szlachetnym. Sam jednak proces wydalniczy nie był czymś wstydliwym. Jakby nie było był to, w tym przypadku, proces królewski i jako takim należało się łaskawie podzielić z poddanymi. Tu pojawia się Porte-chaise d'affaires – czyli "nosiciel fotela do załatwiania biznesu"(chłe, chłe). Nosiciel - to dworak, który niemało zapłacił za dziedziczny przywilej (tak, tak) noszenia ludwikowego, przenośnego kibla. Myślę, że i dziś niektórzy włodarze mogliby na tym nieźle zarobić ;-). Ludwik załatwiał swój biznes czyli zwyczajnie robił kupę, pijąc herbatkę i udzielając audiencji. Wszyscy obecni byli zachwyceni bo oglądanie króla w bieliźnie było przywilejem niewielu szczęśliwców.  Następnie kupę... pardon - królewski stolec, oglądali królewscy (a jakże) medycy. Królewski odbyt wycierano królewskim bawełnianym wacikiem itd, itp.
Czarujące.. pardon charmant:-)

gold kibel
 Współcześni władcy mają jakby... podobnie...
Jeden z Saudyjczyków podarował swojej córce w prezencie ślubnym... kibel... ze szczerego złota. Choć artystyczne raczej słaby, to został oczywiście wystawiony na okazaniu ślubnych prezentów.
Można by rzec - chyba go posrało!

księżniczka i gold kibel











Oferta rynku kibli dla władców lub tych, którzy chcą się poczuć jak władcy jest dość bogata.
W pewnym japońskim sklepie wystawiono taki "twarzowy" klozecik wysadzany 72 tysiącami kryształków Swarovskiego. Jego wartość szacuje się na 97 tysięcy euro. Ciekawe czy diamentowy szlif nie gryzie w królewskie pośladki? " To ukłon w stronę tradycyjnych wierzeń japońskich, gdyż tak olśniewające toalety zostały stworzone w celu ukontentowania "boga toalety" - powiedział Kazuo Sumimiya, dyrektor salonu eksponującego to luksusowe urządzenie. W Japonii wierzymy, że bóstwo istnieje również w toalecie."
No to już nie tylko królewski ale wręcz boski kibel nam się trafił!
W komentarzach przeczytałam, że to oferta w sam raz dla kogoś kto (nomen, omen) sra pieniędzmi...


A jakby ktoś chciał się poczuć jak królowa Kleopatra to... voila... Kibelek jak z filmowego planu. I tron i błyszczy i kanaliza jest. Myślę, że nawet papier toaletowy się znajdzie.... Ot taki  złoty...
Tylko metraż toalety musi być dość duży ;-)












Ale i tu znajdzie się rozwiązanie. Dla nas maluczkich... Choćby deska sedesowa z regaliami i stosowny, ze wszech miar pomocny pomocny rycerz...
 


















Ech... księżniczką być ;-)
Margita

rezerwuary:
zszywka.pl
olx.com
www.tensionnot.com
http://www.bbc.co.uk/worldservice/learningenglish/communicate/blog/staff/0000014144.shtml
https://www.travelblog.org/Photos/6074159
http://bathandkitchenfixturesblog.com/2011/07/06/our-favorite-strange-toilet-designs/
blog.toiletpaperworld.com
http://everymuseummadrid.blogspot.com/2011/09/museum-of-romanticism-museo-del.html
everymuseummadrid.blogspot.com
http://www.pinterest.com/88frye88/versailles/
www.forteantimes.com600 × 399
2012patriot.wordpress.com 
www.pinterest.com
https://www.flickr.com/photos/barryslemmings/6790366658/
www.sadistic.pl
 www.fmschmitt.com
http://niepoprawni.pl/blog/7787/wolnosc-wypowiedzi
http://www.eurocalendar.info/index.php?dzial=2&action=44&code=14637
http://wiadomosci.onet.pl/ciekawostki/niezwykla-diamentowa-toaleta-w-japonii/0deym
www.techeblog.com
kickerdaily.com
beachbums1.com

wtorek, 4 listopada 2014

Podróże z ogrodem w tle.... Jak dwie biolożki dały się nabrać - rośliny Chorwacji

Łażenie po chorwackich górach i odnajdywanie gatunków nie do końca nam znanych lub daleko spokrewnionych pokrewnych ze znanymi, zaowocowało tym, że co wypatrzyłyśmy nową roślinkę, lądowała w worku lub w karcie pamięci (decydowała wielkość obiektu ;-) jako gatunek do oznaczenia.
No i doigrałyśmy się !
Rośnie sobie dąb a na nim wielkie, dziwne żołędzie. Dąb ma to do siebie, że zróżnicowanie w obrębie gatunku jest bardzo duże. Zwłaszcza jeśli o żołędzie chodzi. A tych na dębie było zatrzęsienie - jesień w końcu. 
Wyrastały normalnie - jak żołędzie i w miejscach w których normalnie rosną żołędzie i innych żołędzi na dębie nie było. Zaczęło się oznaczanie - dąb taki - nie , dąb śmaki - nie , dąb owaki - również nie! Ki diabeł!

Żołędzie przyjechały do Polski a Z. mówi - to galasy!
Jakie tam galasy! Galasy to na lisciach albo w jakichś innych dziwnych miejscach ale te normalnie... jak żołędzie! 
Z. machnął ręką - w końcu z dwoma starymi biolożkami kłócić się nie będzie (ale swoje wie).
My w amoku poszukiwawczym ale ziarenko niepewności zasiane!
Chlasnęłyśmy, w końcu, tego "żołędzia" na pół - i co? LARWA!
Larwa błonkówki jakiejś! Czyli Z. miał rację - GALAS! Normalny galas a nie śródziemnomorski, nieznany dąb. Uśmiałyśmy się ze swojego zaślepienia :-).
Wyszczerzyła zęby stara prawda, ze człowiek całe życie się uczy a nauka kosztuje. W tym przypadku kosztem było "zadraśnięte" ego biolożek.
A Z. zarobił znowu punkty dodatnie :-).


Margita


źródełka:
http://duverdiary.wordpress.com/2014/08/07/my-over-the-road-oak-august/
http://ntsavanna.com/festival-of-the-trees-30/