Jó reggelt,
Węgierskiego filmu nie widziałam tak dawno, że wydaje mi się, że było to w okolicach czasoprzestrzeni "Chłopców z placu broni" Zoltána Fábriego.
Z tym większą ciekawością, uprzednio naczytawszy się streszczeń i interpretacji, zasiadłam w kinowym fotelu czekając na Szabadesés (Swobodne spadanie)
w reżyserii Györgya Pálfi. Smaczku dodawała obecność reżysera na sali, gotowego do dyskusji po emisji.
Wkradanie się z kamerą do cudzych mieszkań i metaforyczne portretowanie dziwnych lokatorów bloku wciągało natomiast uporczywe powtarzanie próby samobójczej przez starszą panią - klamrę filmu, nasuwało mi nieodparte skojarzenia z "Dniem świstaka".
Film był kręcony w bardzo krótkim czasie i ograniczonym budżecie, pewnie dlatego niektóre z metafor były zbyt jednoznaczne. Natomiast pomysłów reżyserowi nie brakowało. Obscenicznie "czysty" aczkolwiek dość pośredni seks przez spożywczą folię, odwrócenie procesu narodzin, wołanie o odrobinę uwagi wśród obojętności i egotyzmu, koszmary dzieciństwa czy monotonnie systematyczna próba rozstania się z życiem to niektóre tematy filmowych etiudek składających się na "Swobodne spadanie". Czy była to metafora życia? Być może. A może tylko żart reżysera?
Fajnie, że sztukę można odbierać po swojemu i, jak podkreślił reżyser, każdy widz może zobaczyć w niej to co chce lub nic. Takie jego prawo :-).
Zapomniała dodać, ze to kolejny, kompletnie obcojęzyczny film - bo jakby nie patrzeć to węgierski jest chyba jednym z bardziej obcych języków ;-).
Margita
źródełka:
mozistar.hu
Kiedy wybieram filmy na NH nigdy do końca nie wiem czy trafię w dziesiątkę czy daleko poza tarczę. Czytam co prawda opisy i recenzję ale to co podoba się komuś wcale nie musi podobać się mnie choćby dziełem utytułowanym wielce było.
W moim koszyku znalazły się dwa kolejne filmy - szwedzko-duńsko-norweski "Turysta- siła wyższa" i francuski "Mały Quinquin" (P'tit Quinquin).
Pierwszy z nich świetnie zagrał na roli samca w rodzinie z dwóch punktów widzenia:
kobiety, która oczekuje od ojca swoich dzieci i swojego partnera zachowań dojrzałych, opartych na zaufaniu i na pierwotnych emocjach stadnych i... sromotnie się na nim zawodzi
i mężczyzny, który w sytuacji kryzysowej, zamiast własną piersią ochronić dziatki i kobietę, wziął "d" w troki i nawiał a teraz, sam przed sobą i przed światem nie chce się przyznać, że zawiódł.
Pięknie prowadzona, przez ludzkie emocje, opowieść o tym co ważne i o poznawaniu samych siebie przez pryzmat okna JOHARI.
No i ten szwedzki język,kompletnie obcy dla mojego ucha...
Drugi film to lekki zawód... ale o tym za chwilę...
Chwila trochę trwała ale dzięki temu uzyskałam pewien dystans, który tylko upewnił mnie,"Mały Quinquin" trwający 197 minut czyli prawie 3 i pół godziny spokojnie zmieścił by się wraz z kroniką filmową, dodatkiem o chorobach wenerycznych i reklamami w czasie standardowym. Nie lubię grania na czas a tu, wg mnie, właśnie tak było. Wielokrotne ogrywanie zbliżeń lekko szurniętego inspektora miejscowej policji dotkniętego dziwnymi tikami na twarzy, po trzecim zbliżeniu nuży. W, rzeczywiście ekstremalnym, wyborze fizis naturszczyków widać wpływy Felliniego ale przedłużanie scen - choćby tej z mikrofonem na pogrzebie powodowało zniecierpliwienie i rzuty oka na zegarek.
Samo przesłanie i poetyka filmu daje się przetrawić - czas nie.
Ale... to moje zdanie.
Zobaczymy co przyniosą następne dni...
Margita
I znowu Nowe Horyzonty. Od wczoraj.
Można by rzec: kino, kobiety i śpiew.
Wybrałam parę obrazów i z wielką przyjemnością zaczęłam sezon filmowy - bo u mnie ten sezon zaczyna się właśnie w lecie razem z NH.
Na ouverture wybrałam baskijski film "Asier i ja" (Asier ETA biok) - trochę dokument, trochę biografia, trochę instalacja.
Część dialogów mówiona euskarą - po baskijsku. Brzmienie tego języka (mającego 12 przypadków!!!) jest fantastycznie chropawe.
Że film nie o tym? Streszczenie można przeczytać wszędzie ;-). A dla mnie to ciekawa opowieść o Baskach od środka.
Czy wiedzieliście, że baskijska flaga ma nazwę? Nazywa się Ikurriña. A kraj basków to Baskonia?
Ja, do wczoraj, nie...
Margita