Gdy przychodzi jesień (a tą mamy wyjątkowo sprzyjającą tego roku) , każda jego krótsza (na sikanie) lub dłuższa (na grzyby) wizyta w lesie kończy się co najmniej wiaderkiem podgrzybków, kozaków lub prawdziwków.
Nie, żebym grzybów nie lubiła. Zupa grzybowa to dla mnie rarytas nad rarytasy. Z. natomiast, grzybka, i owszem, do gotowanych przez siebie potraw (mmmm...pychota) dodawać lubi ale poza tym to niekoniecznie za nimi przepada. No i problem gotowy. Za każdym razem gdy wraca od swoich klientów przez las wiem, że przytarga ze sobą GRZYBY!
Suszarka hula pełną parą (rachunki za prąd wzrosły 2x), słoiki pełne grzybków w occie, zamrażarka wypełniona grzybkami mrożonymi, które swój, niewątpliwy, aromat sprzedają lodom, truskawkom i wszystkiemu co tam wkładam.
A Z. prawie każdego dnia woła: Hej, grzyby, grzyby,przybywajcie do mojej siedziby... nawet moja mama, miłośniczka grzybów z przerażeniem patrzy na kolejne dostawy.
Właśnie Z. wrócił z ... grzybobrania (tak mimochodem) i 1,5 wiadra brązowiutkich podgrzybków uśmiecha się zawadiacko spod kapeluszy.
A Z. patrzy dumnie, oczami pełnymi lasu, na swoją zdobycz, którą składa
u moich stóp (zabierając się od razu do obierania, krojenia i suszenia).
Żeby spiżarnia w naszej jaskini zawsze była pełna...
Jak go nie kochać? :-)))
Margita
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Czy Twój komentarz przejdzie przez filtry:
1. Prawdy (czy to co chcesz napisać jest zgodne z prawdą?)
2. Dobra (czy to co chcesz napisać jest dla mnie dobre?)
3. Pożyteczności (czy to co chcesz napisać jest dla mnie pożyteczne?)
Jeżeli tak - pisz :-)