czwartek, 31 lipca 2014

Z mojej półki z filmami...Seks przez folię spożywczą...Nowe Horyzony 2014

Jó reggelt,
Węgierskiego filmu nie widziałam tak dawno, że wydaje mi się, że było to w okolicach czasoprzestrzeni "Chłopców z placu broni" Zoltána Fábriego.

Z tym większą ciekawością, uprzednio naczytawszy się streszczeń i interpretacji, zasiadłam w kinowym fotelu czekając na Szabadesés (Swobodne spadanie) w reżyserii Györgya Pálfi. Smaczku dodawała obecność reżysera na sali, gotowego do dyskusji po emisji.
Wkradanie się z kamerą do cudzych mieszkań i metaforyczne portretowanie dziwnych lokatorów bloku wciągało natomiast uporczywe powtarzanie próby samobójczej przez starszą panią - klamrę filmu, nasuwało mi nieodparte skojarzenia z "Dniem świstaka".

Film był kręcony w bardzo krótkim czasie i ograniczonym budżecie, pewnie dlatego niektóre z metafor były zbyt jednoznaczne. Natomiast pomysłów reżyserowi nie brakowało. Obscenicznie "czysty" aczkolwiek dość pośredni seks przez spożywczą folię, odwrócenie procesu narodzin, wołanie o odrobinę uwagi wśród obojętności i egotyzmu, koszmary dzieciństwa czy monotonnie systematyczna próba rozstania się z życiem to niektóre tematy filmowych etiudek składających się na "Swobodne spadanie". Czy była to metafora życia? Być może. A może tylko żart reżysera?

Fajnie, że sztukę można odbierać po swojemu i, jak podkreślił reżyser, każdy widz może zobaczyć w niej to co chce lub nic. Takie jego prawo :-). 

Zapomniała dodać, ze to kolejny, kompletnie obcojęzyczny film - bo jakby nie patrzeć to węgierski jest chyba jednym z bardziej obcych języków ;-).

Margita

 źródełka:
mozistar.hu

poniedziałek, 28 lipca 2014

Z mojej półki z filmami...Nowe Horyzonty 2014 cd.

Kiedy wybieram filmy na NH nigdy do końca nie wiem czy trafię w dziesiątkę czy daleko poza tarczę. Czytam co prawda opisy i recenzję ale to co podoba się komuś wcale nie musi podobać się mnie choćby dziełem utytułowanym wielce było.

W moim koszyku znalazły się dwa kolejne filmy - szwedzko-duńsko-norweski "Turysta- siła wyższa" i francuski "Mały Quinquin" (P'tit Quinquin).

Pierwszy z nich świetnie zagrał na roli samca w rodzinie z dwóch punktów widzenia:
kobiety, która oczekuje od ojca swoich dzieci i swojego partnera zachowań dojrzałych, opartych na zaufaniu i na pierwotnych emocjach stadnych i... sromotnie się na nim zawodzi

i mężczyzny, który w sytuacji kryzysowej, zamiast własną piersią ochronić dziatki i kobietę, wziął "d" w troki i nawiał a teraz, sam przed sobą i przed światem nie chce się przyznać, że zawiódł. 
Pięknie prowadzona, przez ludzkie emocje, opowieść o tym co ważne i o poznawaniu samych siebie przez pryzmat okna JOHARI.
No i ten szwedzki język,kompletnie obcy dla mojego ucha...

Drugi film to lekki zawód... ale o tym za chwilę...

Chwila trochę trwała ale dzięki temu uzyskałam pewien dystans, który tylko upewnił mnie,"Mały Quinquin" trwający 197 minut czyli prawie 3 i pół godziny spokojnie zmieścił by się wraz z kroniką filmową, dodatkiem o chorobach wenerycznych i reklamami w czasie standardowym. Nie lubię grania na czas a tu, wg mnie, właśnie tak było. Wielokrotne ogrywanie zbliżeń lekko szurniętego inspektora miejscowej policji dotkniętego dziwnymi tikami na twarzy, po trzecim zbliżeniu nuży. W, rzeczywiście ekstremalnym, wyborze fizis naturszczyków widać wpływy Felliniego ale przedłużanie scen - choćby tej z mikrofonem na pogrzebie powodowało zniecierpliwienie i rzuty oka na zegarek.
Samo przesłanie i poetyka filmu daje się przetrawić - czas nie.
Ale... to moje zdanie.

Zobaczymy co przyniosą następne dni...

Margita

sobota, 26 lipca 2014

Z mojej półki z filmami... Znowu do kina... Nowe Horyzonty 2014

I znowu Nowe Horyzonty. Od wczoraj.
Można by rzec: kino, kobiety i śpiew.

Wybrałam parę obrazów i z wielką przyjemnością zaczęłam sezon filmowy - bo u mnie ten sezon zaczyna się właśnie w lecie razem z NH.

Na ouverture wybrałam baskijski film "Asier i ja" (Asier ETA biok) - trochę dokument, trochę biografia, trochę instalacja. 
Część dialogów mówiona euskarą - po baskijsku. Brzmienie tego języka (mającego 12 przypadków!!!) jest fantastycznie chropawe.
Że film nie o tym? Streszczenie można przeczytać wszędzie ;-). A dla mnie to ciekawa opowieść o Baskach od środka.
Czy wiedzieliście, że baskijska flaga ma nazwę? Nazywa się Ikurriña. A kraj basków to Baskonia?

Ja, do wczoraj, nie...
Margita

czwartek, 24 lipca 2014

Myślownia na dziś...

Życie
to nie dro­ga szyb­kiego ruchu
po­między kołyską a gro­bem,
życie
to miej­sce
na za­par­ko­wanie 
pod słońcem :-)


źródełka:
http://man-of-world.deviantart.com/art/wallpaper-dolphin-under-the-sun-288359071

czwartek, 17 lipca 2014

Kochajcie ludzi... O wyższości pedałów...

Jeżdżę czasami komunikacją miejską we Wrocku. Głównie w zimie bo zimno jest... na dworze. W lecie też czasami, jak ma padać albo co... Moje spotkania z komunikacją miasta Wrocławia nie napawają mnie optymizmem. Chyba jedyną osobą, którą napawają jest jaśnie oświecony, niezatapialny prezydent niejaki Rafał D. Chociaż, mam wrażenie, że po ostatniej wczesnoporannej wizycie w kurwi gdy wjechał w sposób tyleż centralny co nieuprawniony pod koła, jak najbardziej uprawnionego w tym miejscu, przedstawiciela komunikacji miejskiej - czyli tramwaju, te uczucia neico się wychłodziły. Moje, natomiast, w stosunku do tramwajów, się ociepliły... ale do rzeczy.

Wczoraj miałam jechać jak zwykle rowerem. Zleniwiałam i stwierdziłam, że zaryzykuje i pojadę autobusem 128. Wakacje, myślę, ruch mały, korków nie ma (choć dużo remontów), luzik... No i zostałam ukarana za lenistwo! 128 nie przyjechało!!! Zadzwoniłam więc pod wskazany na przystanku numer aby zasięgnąć informacji czy mam stać czy szukać połączeń alternatywnych. Spokój miałam w sercu bo i tak do roboty już się spóźniłam. Takiego spokoju nie mieli współstacze przystankowi. Zadzwoniłam jednak ja nie oni (jak zwykle). Po wysłuchaniu mechanicznej sentencji o dobru klienta i nagrywaniu, oraz wytrzymaniu 36 sygnałów, doczekałam się kontaktu z doradcą a właściwie doradczynią. Miła pani na początku nie mogła się zorientować o który przystanek mi chodzi.. ale spoko - po dłuższej chwili przeorganizowała zawartość czaszki i na moje pytanie czy mam stać i czekać na następne 128 , którego czas przyjazdu również bezefektywnie minął czy ...itd. odrzekła, że na ekranie komputera  wszystkie 4 autobusy 128 ( na godzinę jadą raptem 2 więc 4 sztuki to full wypas) stoją w jakimś "utrudnieniu drogowym" w kierunku Psiego Pola.
- Ale ja w kierunku Legnickiej! 

- No to tam nic nie jedzie bo one stoją. O pojawił się jakiś? A skąd on się wziął? Ale już przejechał pani przystanek! 
- Jak przejechał?!? Toż stoimy tu stadkiem i mało prawdopodobne, żeby choć jeden jego członek nie zauważył dość dużego i wyczekiwanego autobusu!
-  To może on awaryjny jest i gdzieś po drodze stał się 128?!?
- ?!?!?!
- Eeee lepiej niech pani jedzie czym popadnie- nie ma co czekać :-)
- A co z biletem - mam czasowy i już czas jakby minął bo autobus nie przyjechał. 
- No bilet to pani nowy musi skasować :-)
- Jak nowy?!? W rozkładzie stoi jak byk, że podróż ma zająć mi tyle a tyle czasu i taki bilet nabywam a że MPK się nie wywiązuje to nie moja brosz. 
- No jak panią kontroler złapie i wystawi mandat to może się pani odwołać. 
Tu opadło mi wszystko wobec tułowia...
Wyższość mojej kochanej, czerwonej ramy, kierownicy, pedałów i koszyczka nad hybrydowym, klimatyzowanym i stojącym "w utrudnieniach drogowych" taborem MPK objawiła mi się w pełnej jaskrawości. Nawet gdy jadę pod górę i pod wiatr mam max kwadrans w plecy. 
Żegnaj MPK - do zimy... a może nie będzie zimy ;-)

źródełka:
rowerowy.com

piątek, 4 lipca 2014

Pret a porter 50+.... To już lato....


Człowiek ani się obejrzał a to już lato. Praktycznie po truskawkach, no i po czereśniach. Od wczoraj pogoda zaczyna być prawdziwie letnia - choć wieczorkiem jeszcze ciągnie po podwiązkach...
A ja mam zapalenie krtani i nie mogę słowa rzec - co bardzo cieszy niektórych ;-). Mają w końcu szanse na wypowiedź. Cóż - niech korzystają póki mogą :-).

Skoro nie mogę gadać znalazłam sobie zajęcie i wyszukałam parę fajnych stylizacji na lato, które o sklerozo, do tej pory nas specjalnie nie rozpieszcza.
 Generalnie jestem zwolenniczką spodni, co niektóre frakcje polityczne wprowadza ostatnio w stan niezdrowego podniecenia i motywuje do wypowiedzi tyle śmiesznych co głupich ale to już ich (tych frakcji oraz ich członków (sic!) problem.


Wracając do nogawek - lubię je i latem i zimą i już.  

Przeciw sukienkom nic nie mam i chętnie je noszę ale spodnie są u mnie na pierwszym miejscu. A latem można i krótkie, i średniopółciężkie i długie i szerokie i wąskie i białe i.... 

No właśnie, białe... ten kolor na spodniach nie da się nosić zimą. Dlatego latem eksploatuję go do upadu. Biały, ecru, beżyk... nudne? Być może... ale stylowe mające "ten" luz i eleganckie - o co przy upałach nie łatwo.

Każda z tych stylizacji jest do zastosowania natychmiast, prosto z szafy. Tylko tkaninka naturalna bardziej ;-)















W sukienkach letnich biały też jest świetny a i troszkę hippisowskiego stylu, w formie, nie zaszkodzi jak choćby 






w tej dzianej, długiej spódnicy. Kapitalnie byłoby znaleźć coś takiego w szafie z czasów.... licealnych, ale niestety szafę mam nie za wielką a poza tym akurat takiego cudu nie posiadałam.



Byłam raczej zwolenniczką kolorów i nadal uważam, że lato kolorami stoi. Te dwie kolorowe kiecki są tego najlepszym przykładem. Ta po lewej rewelacyjna na wieczór a ta po prawej to prawdziwy kombajn: na plażę, do miasta, do pracy - zawsze lubiłam ten model. O przeznaczeniu decyduje ilość zapiętych (rozpiętych) guziczków :-)




Zresztą "matka" tego modelu z lat 50 do dziś
wyznacza kanony.




Cóż - idę leczyć gardło i szukać w szafie białych spodni... a może nie tylko...
Margita
























www.dailymail.co.uk
http://ilona1.squidoo.com/summer-fashion-for-over-50
www.pinterest.com
http://www.wehotflash.com/crochet-skirts-trendy-spring-summer-2014/ 
www.stylingbuzz.com
www.fabsugar.com
www.overstock.com
retrorack.blogspot.com
www.fabsugar.com