poniedziałek, 15 czerwca 2020

Z mojej półki z filmami... Kot w tęczowych okularach czyli Czechy w dzień i w nocy...

Tak się stęskniłam, w tych czasach zarazy, za Czechami, że w jeden post wpakuję kilka tematów...

 Niejaki "korona" zwiększył u mnie lenistwo oraz obwód w pasie.
Poza tym wzrosła ilość obejrzanych filmów i przeczytanych książek.
Zmniejszyła się ilość kontaktów towarzyskich i kasy wydawanej na pierdoły.

Siedzę/leżę sobie "bezpiecznie" w domu i oglądam czeskie/czechosłowckie filmy. Cieszy mnie ogromnie odnajdywanie w nich znajomych miejsc :-).
Dziś padło na "Gdy przychodzi kot" (Až přijde kocour) z 1963roku. 
Byłam wtedy 4 letnią brzdącą więc pozycja w sam raz do tego bloga :-).


Kota wyreżyserował Vojtěch Jasný - nieżyjący już czechosłowacki nowofalowiec. Jego życie to gotowy scenariusz na film (ale o tym może kiedy indziej).

"Gdy przychodzi kot" jest filmem:
- niebezpiecznym (w Czechosłowacji w 1968 został zakazany a jego reżyser musiał wyemigrować)
- uznanym (nagroda specjalna na 16 festiwalu w Cannes)

- surrealistyczno- psychodeliczno - alegorycznym (tu nie ma co tłumaczyć - trzeba zobaczyć)
- nowatorski technicznie (ciekawe zastosowanie koloru)

Fabuła w skrócie:
Do małego Czechosłowackiego miasteczka przyjeżdża cyrkowa trupa, która ma ze sobą kota. Kot nosi okulary. Gdy okulary spadną ludzie, którzy znajdują się w zasięgu kociego wzroku zabarwiają się na, widoczne dla wszystkich, kolory odpowiadające ich prawdziwej naturze
i prawdziwym uczuciom. Zakochani stają się czerwoni, zdrajcy żółci a kłamcy
i oszuści fioletowi.


Sami rozumiecie, że wyszedł z tego niezły pasztet. A i zakaz wyświetlania staje się jasny. Wyobrażacie sobie takiego kota na sejmowej sali podczas transmisji obrad?
Czy ktoś ma kota w okularach na zbyciu?

Ale, ale - miało być o znajomych miejscach :-).
Otóż film kręcony był w przecudnej urody miejscowości Telč - Morawskiej Wenecji, która słynie ze świetnie zachowanego renesansowego rynku (Unesco).

Gdy po nim błądzimy nie ma żywego ducha. Jednak pogoda nie sprzyja fotkom. Wykorzystuję więc szanowny Internet (na dole postu źródełka) jak i pamięć mojego fotoaparatu.


Na Telczańskim, renesansowym rynku, dzieje się wiele filmowych scen zbiorowych. Jest na to wystarczająco dużo miejsca - rynek ma 300 m długości i 50 m szerokości

A dookoła... Ech...

Przepiękna sgraffitowa kamienica z dyżurną ławką,
na tle której każdy strzela sobie konterfekt...
A wszystko zaczęło się od pożaru, który skonsumował drewnianą zabudowę.  
Wielki pan -Zachariasz z Hradca - współwłaściciel dóbr Telczańskich sprowadził więc z Włoch architektów (kto bogatemu zabroni?) i kazał im zaprojektować na zgliszczach miasto w modnym stylu włoskiego renesansu.
Co ciekawe część kamieniczek ma tylko renesansową twarz a wątpia są gotyckie. 

Wszak trochę oszczędności, nawet bogatemu panu, przystoi :-).


Tu, na bogato,kamieniczka narożna







 

A te tworzą jakby mur obronny...










 
 













W XIV wieku, w Telczu, wybudowany został gotycki zamek z fortyfikacjami wodnymi, który miał za zadanie strzec biegnących nieopodal szlaków handlowych. 

Zamek ten zaszczycił swoją obecnością sam święty cesarz rzymski Zygmunt Luksemburski (nie dość, że prawnuk Kazimierza Wielkiego to jeszcze ojciec prekursor pomysłu coby Polskę rozbierać zacząć już w 1392 roku). Przyjechał tu po to aby się z wysłannikiem papieża spotkać. Impreza musiała być niezła bo wydarzenie to jest, co roku w sierpniu wspominane przez mieszkańców, którzy poprzebierani w stroje z epoki, inscenizują wjazd cesarza,
ze świtą, do miasta.

 Luksemburczyk, jak na tamte czasy, miał ciekawe podejście do katabasów: "Zarzucają wam, że żadnego prawa uznać nie chcecie. Gdy was wezwą przed cesarza, mówicie, że należycie do Kościoła i do papieża, który was założył. Gdy zaś zostaniecie oskarżeni przed papieżem, mówicie, że podlegacie cesarstwu. I tak nikt od was nie może otrzymać sprawiedliwości."

Brzmi znajomo? 


 A wracając do kota (i Zygmunt by nim nie pogardził) to właśnie tu, na zamkowym dziedzińcu odbywał się w filmie, cyrkowy pokaz i kot po raz pierwszy pokazał swoją moc








kapliczne sklepienia....








Choć zamki i pałace lubię ogromnie, jednak przedkładam bryłę, architekturę i ogrody nad wnętrza.
Wyznaję zasadę, ze kto był w jednym zamku/pałacu, był we wszystkich.
Ale... zdarzają się wyjątki i ten gotycko-renesansowy zamek kryje duszę godną zobaczenia.  



przejścia między skrzydłami...





nowoczesne wzornictwo posadzek....














odlotowe sufity...
















 intarsjowane podłogi z kodem do tanecznych kroków...





















 i... Perchtę, która ukazuje się od ponad 600 lat zwiastując dobre nowiny, gdy odziana jest w białą szatę lub nieszczęścia gdy obleka czarną suknię.
Perchta urodziła się w 1429 r. Jako córka jednego z najpotężniejszych panów w Królestwie Czech, Oldricha II z Rozmberka.  Dorastała szczęśliwie w Czeskim Krumlowie.
Gdy doszła do lat 20 stała się nieszczęsnym towarem na matrymonialnym rynku. 
Na życzenie ojca wyszła za Jana z Liechtensteinu, który był władcą Mikulova i Valtic na Morawach. Obaj panowie upatrywali w tym małżeństwie biznesu: 
- tatuś był przekonany, że zięć jest niepomiernie bogaty, nie będzie chciał dużego posagu a przy okazji, mając kontakty w kręgach władzy, to i owo załatwi
- zięciunio przeciwnie, liczył na duży posag bo był zupełnie spłukany rozrywkowym trybem życia (turnieje, przyjęcia i takie tam...).

Niestety, dla niej samej, Perchta była dobrze wykształcona i preferowała duchowe przyjemności. Wkurzało to Lichtensteina, który wyrzucał jej, że jest zbyt cnotliwa, mało rozrywkowa, wymądrza się a na dodatek wniosła za mało kasy. Teściową też miała wredną i ta nie przegapiła żadnej okazji, żeby synowej dokuczyć. Podobno chcieli ją otruć. Tak obcinali jej wydatki, że właściwie żyła w biedzie.

Na swoją niedolę skarżyła się w listach do ojca, braci i mediatorów ze szlachty już kilka miesięcy po ślubie:
„Protož milý otče, slituj se nade mnú jako otec nad svým dietětem a rozpomeň se na to, milý pane, že jsem se své vuole nevdávala,“
Dlatego drogi ojcze zlituj się nade mną jak ojciec nad swym dzieckiem i pamiętaj o tym, drogi panie, że nie wyszłam za mąż ze swej woli

Problemy małżeńskie Lichtenstejnów stały się sprawa publiczną. Jej losem zainteresował się nawet krój Jerzy z Podjebradów.  Niestety Perchta, ofiara przemocy domowej,  nie otrzymała konkretnej pomocy - ograniczono się tylko do napomnień i pogróżek w stosunku do męża. W końcu Perchta opuściła Jana z Liechtensteinu i wróciła do rodzinnego Ceskiego Krumlowa, a ostatnie lata życia spędziła w Wiedniu.

Wszystko to wiadomo z jej listów, które się zachowały i stanowią bardzo ciekawy dokument kobiecej korespondencji z czasów, gdy panie pisać umiały rzadko. 

Ale czemu straszy?
Legenda głosi, że umierający Jan z Liechtensteinu wezwał Perchtę do łoża śmierci i poprosił ją o wybaczenie. Ta jednak mu nie wybaczyła za co Jan ją przeklął. Zgodnie z tym przekleństwem musi pojawiać się nocą jako Biała Dama w rezydencjach rodu Rozmberk, dopóki ktoś jej nie uwolni. 
Przez wieki ludzie wierzyli w jej nadprzyrodzone zdolności i traktowali jak patronkę swoich domostw.

W sumie to nie rozumiem czemu to Perchta ma pokutować? To raczej ona powinna przekląć obmierzłego małżonka wraz ze żmijowatą teściową albo sama uwolnić się od klątwy. Hej! Perchto! Weź w końcu swój los w swoje ręce!
A wracając do kota...
Ciekawe jakie barwy, w jego oczach, przybraliby Lichtensteinowie? 
Niektórzy bohaterowie filmu uciekają przez zamkowe ogrody 
A gdy mamy już dość wspaniałości i dramatycznych historii uciekamy, jak bohaterowie filmu, do zamkowego ogrodu - jednego z najstarszych ogrodów architektonicznych w Czechach, lub jeszcze dalej - do romantycznego parku w stylu angielskim, w którym ukryta jest oranżeria...

Gdyby jeszcze udało się znaleźć kota...

Margita
źródełka:
https://www.filmweb.pl/
https://pl.czech-unesco.org/
https://www.telc.eu/
https://www.filmovamista.cz/
www.wikipedia.pl
https://pl.wikiquote.org