środa, 27 listopada 2019

Uroda życia... Mordercza golonka...

(Z oparów przeszłości) 
...parę lat temu na przedwiośniu...

Niedziela, deszcz, ciśnienie tak niskie, że założenie szlafroka graniczyło z cudem. Zasiadamy więc zgodnie z Z. przy lapkach, zamierzając spędzić dzień ten mroczny na wykonywaniu oszczędnych ruchów dwoma - góra -  4 palcyma (;-)
Zagłębiliśmy się już błogo w niebyt gdy nagle  telefon Z. zaczął natarczywie dzwonić. Ki diabeł?
Po drugiej stronie wirtualnego sznurka odzywa się Młody Żonkoś z propozycją nie do odrzucenia: Zapraszamy was na golonkę pod Bogatynię!
Odległość - lekko licząc 200km - w jedną. Golonka pyszna tak, że trza stoliki rezerwować, kusi Młody Żonkoś. Hmmm, w końcu i tak nie mieliśmy innych, równie pasjonujących planów...
Dostaliśmy godzinę na ogarnięcie się, za oknami rzuca żabami... Nic to - jedziemy.

Po drodze drzewa już zaczynają cieszyć oczy leciutką mgiełką zieleni, tu i ówdzie fijołek kwitnie albo żonkil...
Młoda Mżonka  zachęcająco opowiada o zaletach chrupiącej skórki...
No tak - w golonce to najbardziej
tą skórkę lubię...
Dojechalim... Knajpa dość... hmmmm... pospolicie wygląda a i nazwa szału nie czyni... Ale w środku wsie stoliki zarezerwowane. OK - nie jest źle!
Młody Żonkoś od razu do bufetu się kieruje, potwierdzając rezerwację
i zamawiając piwo (dla nas oczywiście i Młodej Małżonki bo sam kierowcą wszak...). Chwilę później goloneczki wjeżdżają na stół... Ech... ten zapach,
ta chrupkość...niebo w gębie... Cudo! 
Jednakowoż golonki słusznej wielkości są i słusznej tłustości... Na dłuższą metę to mordercze starcie z wątrobą... Dobrze, że piwo jest bo inaczej marskość
w kwadransik się uczyni...

I weź tu trzymaj linię na wiosnę!

Margita

dolny-slask.org.pl 


czwartek, 21 listopada 2019

Czechy w dzień i w nocy.... Róża Nieba...

Ruiny pobudzają moją wyobraźnię. Gdy chcę mogę zobaczyć znikający z rogiem tren długiej sukni albo mnisi habit, usłyszeć gwar starożytnych biesiad czy klasztornych dzwonów.

Nie mam  zbytniego szacunku dla makiet typu zamek królewski 
w Warszawie, zamek w Trokach czy śmieszny zamek Bobolice na szlaku orlich gniazd. Są jak teatralna dekoracja, udają coś czym nie są. Murom brak wspomnień z przeszłości 
a współczesna zaprawa nie ma śladów przedwiecznych rzemieślników 
i diabłów.  

 

Tropię więc z upodobaniem ślady przeszłości starając się omijać  piękne ale tłoczne miejsca 
i wyszukiwać te o których słyszało niewielu :-).
jednym z moich faworytek jest Róża Nieba. Sama nazwa wabi nieodparcie. Przywodzi na myśl historie rodem ze zwojów esseńskich. 










Ponad 800 letni żeński klasztor, który u źródeł miał pewnie wezwanie Maryi Dziewicy stał się 
po 200 latach znany jako Rosa Coeli. Klasztor niesłychanie bogaty, posiadający własny zamek obronny! A w zamku obsada rycerskich, walecznych młodzianków... Ach jak te mniszki dbały o bezpieczeństwo swojej cnoty :-). 

 

Dbały i o duchowość przebudowując romańską bazylikę w stylu nowoczesnego na owe czasy gotyku. 
Próżna to jednak była próżność (podobno na chwałę pańską) bo oto nadeszli husyci i obrócili Różę 
w gorejącą perzynę. 



 

Jednak kobiet - znaczy mniszek to nie zniechęciło i w ciągu 100 lat ustabilizowały tak swoją gospodarczą sytuację, że ich ojciec przełożony...












Jak to! Miały prałata faceta a nie przeoryszę kobitkę????




Wróć! - ich prepozyt był jednym 
z najważniejszych na Morawach.
 









Cóż się jednak stało?
Rzeczony praelatus - niejaki Martin Göschl przeszedł na luteranizm i... ożenił się 
z jedną z sióstr zakonnych - tą która mogła mieć na imię Róża. Skutkiem tego romantycznego i całkiem niezgodnego z regułą zakonną czynu, pozostałe siostrzyczki porzuciły klasztor i rozpierzchły się do życia w świeckiej szczęśliwości. 
 


Taka samowola i wołające o pomstę do nieba postępowanie nie mogło, w tamtych czasach, pozostać bezkarne. Martin z małżonką długo nie poużywali Róży Nieba. Ołomuniecki biskup najpierw wyrzucił małżonków poklasztornej posiadłości a następnie przechrztę zamknął do swojego więzienia gdzie biedaczysko był dokonał żywota. 

 






Losy wyzwolonej siostrzyczki pokrywają mroki historii. 

 










 







Rosa Coeli pozbawiona przedsiębiorczych siostrzyczek przechodziła z rąk do rąk popadając 
w ruinę, płonąc aż w końcu popadła 
w zapomnienie stając się malowniczym pomnikiem utraconych nadziei.

Depczę wiec po śladach wiarołomnej Rosy słuchając Navarovej :-)




Co i wam polecam
Margita


P.S. A gdzie jest Róża Nieba.... gdzieś na Morawach ;-) 

źródełka:
https://www.youtube.com/watch?v=uIXvy_9GN_o&t=44s

środa, 13 listopada 2019

Uroda życia... Miss second handu... Miedzianka Fest 2019 (2)

Znowu tyle się dzieje, że ciągle staję przed wyborem - pisać czy żyć???
Mam chwilę więc nadrabiam zaległości w pisaniu ;-)

Żaby nie kumkają ale słoneczko zagląda w okna i stanowczo wzywa nas do powrotu w szeregi żywych.

Śniadanko z kawą i cudnym widokiem na stawek. Krótkie pakowanko i w drogę :-). Po kulturę!
Ale po drodze czekają pokusy:
1. Sekendhendzik - no jak nie wejść? Wchodzimy i... lądujemy u fryzjerki.  Lustra, fotele, pani z farbą na włosach... Pomyłka? Ale z skąd! Na zapleczu wieszaki i kosze pełne ciuchowych skarbów. Nie obyło się bez mierzenia z oczami wbitymi w wielkie tremo*, zakupów i pogawędek z lokalsami na temat festiwalu. A festiwal jakoś nie wywoływał u nich specjalnego entuzjazmu. Jest - ludzie łażą ale nie kupują ani się nie czeszą, ekstra miejsc noclegowych nikt nie szykuje bo czy to warto na raz do roku?
2. Obwoźne stoisko z ciuchem wszelkim (wczoraj było z butem wszelkim).

Gadamy o festiwalu. Coś słyszeli ale na ich obroty wpływu nie ma. Chcemy zrobić jakiś obrót ale Halina nie decyduje się w końcu na, zupełnie niezłą, popielatą tunikę. 

Wracamy na nasz tor i dziarskim krokiem zmierzamy ku Miedziance.

Mamy tam na przyrody łonie pozować młodej zerołejsterce ;-) do fotek w naszych, własnych, zdrugiejręki ciuchowych stylizacjach. Zabawa jest przednia :-). Trzy podwiędłe Gracje na łące prezentują się pierwszoklaśnie. Młoda fotografka z zapałem zdejmuje nas na tle ruin i innych adekwatnych plenerów :-). Jak pzryśle nam fotki to coś zamieszczę ;-).

Ale kultura wzywa - dziś w programie Rzecznika Praw Obywatelskich Adama Bodnara, który walczy w naszych sercach ze Szczygłem ale... ze Szczygłem spotkamy się jeszcze wiele razy a co do Bodnara to nie wiadomo.
Jesteśmy dość wcześnie więc i miejsca mamy w drugim rzędzie. Hala szybko się zapełnia. Jeszcze moment i przestają wpuszczać. Dobrze, że na zewnątrz stoi głośnik. 
Temat ciekawy - w skrócie - prawa i wolności zapisane w konstytucji a ochrona środowiska.
Od razu przypomniała mi się sprawa Grażyny Wolszczak (zresztą wygrana).
Rzecznik opowiada o ograniczeniach wolności powodowanych przez np. zmiany klimatu, smog itd. I tu wymyka mu się zdanie "i z tego powodu matki nie mogą wychodzić na spacer z dziećmi". Mój feministyczny dzwoneczek, uruchomiony onegdaj przez panią profesor Środę, rozdzwania się w mojej głowie. Poczekam na okazję. Spotkanie ciekawe, wartkie, otwarte. To przyjemność obcować z ludźmi, którzy słuchają, zadają pytania na temat, odpowiadają wprost ładnym językiem. Gromkie brawa. 
Dziś mamy zamiar jeszcze raz spotkać się z panem Bodnarem.

Teraz pora na łąkę gdzie czeka Maciej Wesołowski w magicznej krainie Marqueza. Słoneczko przygrzewa, drzewa rzucają magiczny cień ale nie jestem w stanie wykrzesać z siebie zainteresowania. Może sposób prowadzenia rozmowy mnie nie porwał? Albo zbyt mało wiem o Marquezie i nie chwytam niuansów? Bożenka też ziewa. Odchodzimy zrelaksować się przy kawie i pysznych ciastach pań kółka parafialnego, które zbierają na remont kościoła.
Leżaczek - czyli leżing i nicnierobing w pięknych okolicznościach przyrody. Springer (wieszcz in spe) podkreśla, że to niezwykle ważne. 
Słuchamy Springera.

Poleżingowały a tu dzwony na "Wydobyte z niepamięci" biją. Świetna rozmowa Adama Bodnara i Olgi Wichnik o jej  "Posełkach" - ośmiu kobietach – posłankach/posełkach, które zostały wybrane do sejmu w pierwszych wolnych wyborach do Sejmu Ustawodawczego w 1919 roku. 
Biję się w pierś uwiędłą - nic nie wiem o tej his... sory herstorii!  
I okazja się trafiła - pytam pana Bodnara dlaczego na poprzednim spotkaniu (tu kontekst uważnosci języka) - dlaczego na ten spacer nie mogą wychodzić matki a nie rodzice? Brawa z widowi - lekka konsternacja rzecznika?!? Trochę usiłuje wybrnąć, trochę uderza się w piersi. Język tworzy wiele pułapek...
Warto zmieniać stereotypy myślowe :-0


Jeszcze prześwietne spotkanie z Magdaleną Grzebałtowską :-). 
Nie miałam pojęcia ( o ilu rzeczach człowiek nie ma pojęcia :-O), 
że ma ona takie poczucie humoru. Jakże chętnie spotykała bym się z takimi umysłami częściej :-)

Przerwa na miskę - na pewno nie w browarze bo tam od lat nie umieją sobie poradzić z logistyką obsługi i wydawania żarcia.  Trzeba zejść do Janowic. W Mammarosie ogarniają lepiej a i ceny bardziej przyziemne.

Ciekawe, że taki nalot ludzi a ani jednego food trucka???

Brzuszki pełne gołąbków pysznościowych. Błogo. Zimne piweńko... 
Ech - intelektualne przygody mają swoje dobre strony ;-).
Odpoczynek, leniwe rozmowy, obserwowanie malowniczych współmiedziankowianeczek i wspómiedziankowców...
Słońce chyli się ku zachodowi a mu z kocykami i polarkami zajmujemy strategiczne pozycje na Nocnym czytaniu. 
Jako pierwszy trafił nam się Jarosław Mikołajewski ze swoim ZOO -ooooooooo!!!!!
Znowu zaskoczka - znowu skrzący humor i intelekt najwyższej próby i to w zupełnie niespodziewanym kontekście...

Znowu nie wiedziałam!!!!



I to jest piękne - tylu NOWYCH rzeczy mogę się jeszcze dowiedzieć chociażem misską sekendhendu ;-)

Margita





źródełka; 
http://wydawnictwoagora.pl/zoo-jaroslaw-mikolajewski/