czwartek, 30 lipca 2020

Czechy w dzień i w nocy... Nie tylko diabeł ubiera się u Prady...

Kolejne jutro:

Jedziemy do Přibramu
Podczas epidemii zmarł nasz kamarad Vaclav i nie mogliśmy być na jego pogrzebie. Postanowiliśmy choć świeczkę na grobie zapalić a tu... niespodziewajka. Vaclavowa żona, na razie, urny nie pochowała na cmentarzu tylko trzyma ją w domu. Jeszcze się nie namyśliła gdzie ją zakopać. Luzik. 
Co kraj to obyczaj. Ze świeczki nici więc idziemy do tego miejsca w Přibramie gdzie moja noga jeszcze nie postała a jest to Svatá Hora - bogate, barokowe sanktuarium maryjne i jedno z głównych miejsc pielgrzymkowych w Czechach. Za wiele tu oni nie pielgrzymują więc na górze dość pustawo. 


Wg. jednej legendy, w tym miejscu rycerz Malovec został uratowany przed zbójcami przez Marię postawił więc ufundował kapliczkę. 








Druga legenda głosi, że figurkę Marii wyrzeźbił pierwszy praski arcybiskup - Arnost z Pardubic. Podczas wojen husyckich figurkę ukryto w kopalni, później wędrowała z kościoła św. Jakuba, do kościoła św. Jana Ewangelisty aż trafiła do kapliczki 
na Świętej Górze, gdzie spokojnie słuchała codziennych lokalnych modlitw pod okiem kolejnych pustelników. 




Pewnego razu przywędrował tu niewidomy Jan Procházka, który po kilku dniach modlitw odzyskał wzrok. No i się zaczęło. Cud został oficjalnie uznany. 









Strumyk pątników zamienił się w rwącą rzekę niosącą ze sobą monety. Pojawiły się koronowane głowy. Cesarz powierzył opiekę nad kapliczką jezuitom, którzy sprawnie zarządzili datkami wiernych i donacjami możnych. 


Włoscy architekci w ciągu 13 lat stworzyli, powalający wtedy na kolana barokowy sakralny kompleks. 




Przez kolejne lata upiększaniom i rozbudowom nie było końca. Wpadł tu nawet z wizytą cesarz Leopold I. Podczas jego bytności dziennie odprawiano 70 mszy a figurka dostała 
w prezencie szczerozłote korony.









 Gdy zlikwidowano zakon jezuitów i sanktuarium oddano w zarząd proboszczom Święta Góra gwałtownie zubożała i straciła na znaczeniu. 














Po 100 latach przejęli ją (tak, tak) - redemptoryści. Ci, mający głowę 
do interesów ale nie wzbudzający mojego zaufania, zakonnicy rozwijali sanktuarium przez kolejne 160 lat 
(z 40 letnią przerwą 1950-1990).









W podziemiach zorganizowano prawdziwy dom mody - wystawiono tam ponad 100 bogatych sukienek, w które ubierana jest figurka na różnorakie okazje. Widać nie tylko diabeł ubiera się u Prady.





Przy kompleksie solidny ciąg handlowy ale dziś czynnych jest tylko parę straganów z pamiątkami i dewocjonaliami. Większość zamknięta pewnie 
z powodu pandemii.



Generalnie - ładnie. 
Pątników, którzy tu przybywają pewnie przytłacza monumentalizm i bogactwo.
Od złota i ornamentów aż kapie.  Czy taki przepych i bizantyjska (cóż barokowa wszak) dekoracyjność sprzyja duchowej odnowie?
Moim zdaniem nie i nie wyczułam tam żadnego klimatu. Ale nie dla mnie ta bajka. Ten obiekt wkładam do przegródki "odhaczone" i raczej więcej się tu nie wybiorę. 

Ale może wam się spodoba?
Margita

źródełka:
prague-stay.com
www.bing.com

poniedziałek, 27 lipca 2020

Czechy w dzień i w nocy... Za trzecią chałupą w lewo...


 
No i stało się... Po mrokach koronawirusowego odizolowania granica czeska znów za nami. Gnamy do naszego kamarada Franty, który w grudniu miał samochodowy wypadek i dopiero parę dni temu wypuścili go ze szpitala. Pozostawiamy za sobą Harrachov, Korenov, dwa 'okruhy" Pragi na których niezmiennie trwają prace remontowe motające nas raz na ta raz na tamtą stronę lustra. Suchomasty, Borek i docieramy do żelkovickiego, frankowego płotu za którym czeka gościnna chata. 
Franek już cały i zdrowy, choć jeszcze odczuwający skutki kolizji. Jedyne co nie ucierpiało to frankowy język, więc pogaduchom i opowieściom nie ma końca.  
Wieczorem wpada Patryk, przyszywany syn i przyjaciel Franty i jedziemy na Borek do kultowego, miejscowego Klubu.
Obrázek  











Skręt za trzecią chałupą w podwórko, później wedle pniaczków, przysłowiowe trzy stuknięcia w słupek i żona Radka otwiera kłódkę, wpuszczając nas do środka, gdzie miejscowi już sączą piwo 
i prowadzą niespieszne rozmowy.
Nie mija zbyt dużo czasu gdy Radek przynosi gitarę a kolejny kamarad flet i harmonijkę.
I tak sobie trwa niezobowiązujący "jam session". Zjawia się Fidel - były lokator marnicy (kostnicy) - postać niezwykle malownicza, o której chyba pisałam a jak nie to napiszę. Można tak siedzieć do rana wtapiając się w kąt, gawędząc ze znajomymi i pierwszy raz widzianymi ludźmi i podśpiewując standardy. W końcu to klub muzyczny :-).
I tyle jutr przed nami...
Margita


źródełka:
https://bandzone.cz/fan/klubborek?at=gallery&ii=237949
http://www.muzikus.cz/kluby/klub-borek/#prettyPhoto