czwartek, 30 października 2014

Z mojej półki z książkami... Demony Sagrady...

Lubię wynajdywać w książkach zdania i urywki, które, choć należą do narracji,  zaciekawiają mnie czy zaskakują z zupełnie innego powodu. 
Czasem jest to jedno zdanie, które powiedział jakiś bohater, albo opis, który w momencie czytania niespodziewanie kojarzy mi się, bardzo plastycznie, z zupełnie czymś innym...
Właśnie ostatnio zmierzyłam się z prozą fantazy polskiej autorki Anny Brzezińskiej.
"Wody głębokie jak niebo" to zbiór opowiadań układających się jednak w magiczną, spójną opowieść.

Gdy czytałam fragment o tym jak pewien Czarnoksiężnik wzniósł miasto, pętając potęgą swojej magii demony w jego murach i gdy umarł te się uwolniły i... 
"(...)Chwilę wirowały ponad wieżą, odpędzając od okien akroterionów, marmurowe gargulce i harpie, a także wszelki magiczny drobiazg - mosiężne kołatki o głowach smoków, ogniste salamandry zbiegłe z zamkowych lampionów i eole, które jeszcze wczoraj śpiewały w sercach dzwonów(...)"

"(...)Płaskorzeźby Monastero delle Zodiaco rozmyły się i spłynęły na ziemię po ucieczce demonów, pozostawiwszy fasadę z szarego granitu. Kołatki już nie było(...)"

"Za jej plecami przypory świątyni Alharda zadygotały a cegły jęły zsuwać się z żebrowania, kiedy najwspanialszy z serafów Brionii rozprostował skrzydła, dotychczas stulone w strzelisty kształt katedry. Demon wydał przenikliwy okrzyk triumfu i uleciał w górę. Sklepienie rozpękło się przed nim jak skorupka jajka.

"(...) stanęły jej przed oczami marmurowe kopuły Brionii, różowe od brzasku w tamten ostatni dzień, zanim miasto rozpadło się niczym dziecięca budowla z piasku. Przypomniało jej się także poranne bicie dzwonów, w których zaklęto głosy ponente, tivano i tramontany. Wielkie organy w katedrze Alharda, gdzie kazda piszczałka była serafem schwytanym dla rozrywki księcia. Przyciszone pulsowanie serc skrzydlatych lwów. Szum deszczu w gardzielach gargulców, mruczenie kamiennych figurek w kapoietelach i pilastrach(...)"

... gdy to czytałam przed oczami stanęła mi barcelońska Sagrada Familia... Tak
właśnie mogło być - Gaudi, jak czarnoksiężnik, zaklął demony w jej strzeliste wierze, organiczne kolumny
i wężowe sklepienia.
Posiadł jednak wiedzę większą od magów Brionii i zaklęcie nie przestało działać w chwili jego śmierci. Co więcej - swoją ideą potrafił zaprząc do pracy ludzi, którzy budują odwzorowując biologiczne kształty koscioła. A może właśnie kopiowanie pobudza ukrytą magię i kolejne serafy są przywoływane, pętane zaklęciami
i zmuszane do posłuszeństwa przybierając kształty kolejnych elementów świątyni...  
Wiara przywołuje różne demony... 
                                                                                                         Margita

fot:andrikyrychok.wordpress.com

wtorek, 28 października 2014

Nieuporządkowany ranking kibli... Mała czarna...


No może nie taka mała...
Jak widać kible mogą również funkcjonować w drugą stronę i to nie koniecznie kiedy wybijają ;-)


Zafascynował mnie pomysł z kiblem - filiżanką. Nie dość, że dość obsceniczny... czyli w sam raz pasujący do tematu, to kiblowa filiżanka posiada lubianą przez nas pojemność. 

Ciekawe czy zaprzyjaźniona kawiarnia kupi pomysł? 




Szkoda, ze rezerwuar nie jest otwierany - można by tam jakieś fistaszki albo inne conieco trzymać :-)
Margita








springs:
http://www.amazon.com/Big-Mouth-Toys-Toilet-Mug/dp/B002SQG4TU/ref=as_sl_pc_tf_til?tag=cromwelintern-20&linkCode=w00&linkId=&creativeASIN=B002SQG4TU


niedziela, 26 października 2014

Nieuporządkowany ranking kibli... Wychodek dla długodystansowców...

Kwidzyn - widok na
największy - najdłuższy kibel Europy
Co by o Krzyżakach nie powiedzieć to kulturę defekacji mieli jednak nieco wyższą niż podbijane przez nich słowiańskie narody...
A żeby w kompleksy nie wpaść, to dobrze wiedzieć, że wyższą również niż najznamienitsze europejskie dwory swojej epoki, żeby choć o Wersalu wspomnieć gdzie  Francuziki rąbały gdzie popadnie, choćby za winklem czy w ogrodach pod krzakiem nie przejmując się niczym... Śmierdziało tam ponoć niewąsko!

A Krzyżak swoje ekskrementy wynosił (nieraz biegiem ;-) poza obręb murów.
Kwidzyn - pomieszczenie ustępowe ;-)

Kwidzyn... owa dziura....






Całemu procederowi służyło... Gdanisko (dansker, danzker) – jeden z elementów architektonicznych średniowiecznych krzyżackich zamków warownych występujący w formie wykusza lub wieży usytuowanej na zewnątrz linii murów obronnych i połączonej z zamkiem krytym, często kilkudziesięciometrowym gankiem-galerią  wspartą na arkadach. Gdanisko pełniło funkcję wieży ustępowej.  
 
Budowano je tak, by wszystkie nieczystości ze znajdujących się w nim szaletów spadały do fosy. Ciekawostka jest to, iż Krzyżak siadając na takim szalecie tyłek skierowany miał w kierunku Gdańska! Hmmm.. czyżby stąd nazwa? Niektórzy uważają, jakoby nazwa była próbą poniżenia dobrego imienia Gdańska, które to miasto wielokrotnie sprawiało kłopoty i buntowało się przeciwko Krzyżakom. Inna teoria mówi o wpływach języka pruskiego w którym dansk miało oznaczać "mokry, wilgotny".


Diabeł kiblowskazwskaz
z Malborka
 Jak zwał tak zwał ale żeby do gdaniska dotrzeć w jak najkrótszym czasie potrzebne były ułatwienia - zwłaszcza dla gości...

W tamtych czasach większość ludzi była niepiśmienna, stąd konieczność używania ogólnie zrozumiałych oznaczeń. W Malborku, będącym w potrzebie pomagał.... Diabeł we własnej osobie (no tak... jednak defekacja czynnością nieprzyzwoitą była). Jak widać, jego skrzyżowane nogi i lewa dłoń w okolicy krocza, aż nadto wyraźnie pokazują, co go męczy. Szeroko rozwinięte skrzydła sygnalizują pośpiech ;-)  Tradycyjną wskazówką, co do kierunku, w jakim należy się udać był ogon diabełka.


Kwidzyn.... w kogo by tu wcelować?
Gdanisko często włączone było w system obronny zamku, spełniając rolę dodatkowej wieży, wysuniętej przed obwód obronny i wspomagającej obronę ze strony najbardziej wystawionej na atak. Cóż - obsrywanie atakujących mogło być niezłym sposobem na zachęcenie agresorów do odstąpienia murów a przynajmniej na opóźnienie ataku ;-)

Dziś można by "rąbnąć" ewentualnie na przejeżdżający dołem samochód ale... nie uchodzi :-).

Warto natomiast ogłaszać wszem i wobec, że to my znajdujemy się w posiadaniu najdłuższego kibla w Europie - w końcu atrakcji turystycznych nigdy za wiele.                                   
                                         Margita
źródełka:
www.castlesofpoland.com
www.zamki.pl
bluelady.flog.pl
www.atlas.pl
zamek.kwidzyn.pl
www.photoblog.pl
http://www.malanowicz.eu 
www.castlesofpoland.com
www.garnek.pl
http://www.dziennikbaltycki.pl/artykul/554665,najwiekszy-wychodek-europy-jest-w-kwidzynie,id,t.html?cookie=1 

piątek, 24 października 2014

Uroda zycia... Niech żyją endorfiny!

Siłą różnych zbiegów okoliczności znalazłam się w galerii handlowej. Zjawisko to nie występuje u mnie zbyt często, gdyż ciuchy wolę wyszukiwać sobie w miejscach niekonwencjonalnych. Ale... traf chciał - po drodze do banku zahaczyłam o "królestwo konsumpcji". Endorfiny wydzielają się do mózgu a ja "pacze". 

 Popaczyłam sobie w Empiku na książki - wystarczył rzut oka. W domu mam jeszcze tyle do przeczytania a i Doktor Kindel pęka w szwach, że tu kasy nie wydam :-). 
Weszłam do paru ciuchlandów (jak zwał, tak zwał - dla mnie każdy sklep z ciuchami to ciuchland). Ponieważ, że nie poszukuję niczego konkretnego wzrok mi się ześlizgiwał ciut obojętnie po wieszakach. Zmierzyłam bezefektywnie ze 3 rzeczy i przemieściłam się do kolejnego boksu ciuchowego. 

Zoczyłam tam parę przyjemnych, jesiennych kozaczków ( w korzystnej cenie - endorfinki kapią). Niestety panie z obsługi nie dysponowały łyżką do butów, co powinno być natychmiastowym przyczynkiem do opuszczenia progów sklepu ale nie! Pokusa silna, choć niewygoda mierzenia duża. Cierp powykręcane ciało (stołeczka do mierzenia też brak bo to sklep z ciuchami a butów stoi tylko kilka par). 

Prawie udało mi się (trzymając pod pachą płaszczyk i torebkę na ramieniu) nasadzić na stopy oba mierzone buty gdy... zadzwonił telefon. Wydobyłam go z czeluści torebki (nie upuszczając niczego i stojąc na jednej nodze). Dzwoniła B. z potwierdzeniem terminu spotkania i kilkoma ploteczkami. Chwilę rozmawiam, balansując gdy widzę jakieś machnie przed oczami. Nie może być! To moja, niewidziana od... lat koleżanka Martusia, z którą usiłowałyśmy się (dość niemrawo) umówić za pomocą FB.

Wyściskawszy się namiętnie porzuciłyśmy szoping i zapadłyśmy w głębokie i miękkie (choć mało zaciszne) kanapy najbliższego galeriowego przybytku rozkoszy kawowych. Endorfiny znów zaczęły się sączyć, bo cóż przyjemniejszego niż plotki z dawno niewidzianą i lubianą osobą na temat dawno nie widzianych i lubianych, bardziej lub mniej, osób:-). 

Przywlokłyśmy przed nasze wspomnieniowe oczy: Joleczkę, Beatkę, Tadzia, Karolinę... i parę innych osób...

Bank się poszedł bujać (no on endorfin nie dostarczy z pewnością), a my syte przyjemności spotkania, wymiany ;-) informacji i kawy powróciłyśmy w domowe pielesze. 

Do zobaczenia wkrótce :-)
Margita
źródełka:

środa, 22 października 2014

Pret a porter 50+ ... Recycling w 100%...

Z powodu tego co za oknem zrobiłam (aczkolwiek niechętnie) jesienną rewolucję w szafach.
Letnie do kartonów na pawlacze (oczywiście,
jak na dobrą gospodynię przystało ;-) poprzekładane wrotyczem i goździkami), zimowe na dół na wieszaki i dolne półki... Na górę poszły też letnie torebki...
Przegląd jesienno-zimowych nie wypadł zbyt korzystnie...
Zaczęłam więc buszować w poszukiwaniu inspiracji i wynalazłam takie cudo - Vintage i recycling w 100%! Zaczynam polowanie na paski - strzeżcie się panie i panowie lub dobrowolnie wyciągajcie je ze szlufek! Miłym starszym paniom się nie odmawia ;-).

Margita
źródełka:
keetsa.com

Mrugawki... Brak szacunku?


Cmentarz w czeskim Javorniku
11.10.2014
Margita

wtorek, 21 października 2014

Podróże z ogrodem w tle... Państwo E.J. i korona cierniowa - rośliny Chorwacji

Za oknem szarawo-niemrawo więc znowu wracam myślami do słonecznej Chorwacji....
Kupka nieoznaczonych roślinek się zmniejsza ale jeszcze kilka zostało. 
Najbardziej intrygują mnie dwie. Pierwsza to ciernisty  krzaczor o charakterystycznych lekko zygzakowatych pędach  i szeleszczących na wietrze, ciekawego kształtu, nasionach, który porastał suche, gorące od słońca wzgórza.
 Nie mogłam go zidentyfikować choć rozwiązanie leżało tuż obok - w samym opisie: ciernisty... śródziemnomorski.. W końcu BINGO! - To Dwukolczak śródziemnomorski Paliurus spina-christi- krzew legenda, choć w sumie taka sobie... Podobno to właśnie jego gałązki posłużyły do splecenia korony cierniowej (stąd christi w łacińskiej nazwie). Jest jeszcze parę innych krzewów, którym przypisuje się tą nieciekawą funkcję... no kłócić się nie będę. Dwukolczak jest mrozonieodporny, więc można spróbować wyhodować go w pojemniku jako ciekawostkę tarasowo-balkonową. Na zimę gdzieś go schowajmy bo zrzuca liście.






to to co miałam



Drugim spędzaczem snu z powiek było toto...
Zerwane przez Bożenkę za pomocą kijka do nordic, z wysokiej skarpy i po ciemku, kiedy wołało do nas w postaci jednego, czerwonego egzemplarza. Ani pędu, ani listka nic! Tylko czerwony mięsisty, twardy "kwiat". Też się naszukałam jak ta "gupia" a rozwiązanie leżało przed samymi oczkami pań biolożek...

już lekko rozrośnięte
dno kielicha

Tu już lepiej widać co z tego kwiatka (będącego w rzeczywistości kielichem kwiatu) a właściwie z jego dna zaczyna powstawać... Tak, tak to oczywiście jest Granatowiec właściwy - Punica granatu. Prawdziwe jabłko miłości ;-). Hipokrates zalecał picie soku z granatu na bóle żołądka, starożytni odwarem z kory tłukli tasiemce, sproszkowaną okrywą nasienną leczono i dyzenterię i rany (niezły środek dla wojska)

A Nazwa słynnej Grenady pochodzi od granatu właśnie...
A co najważniejsze dla nas 50+ owoc i sok zapobiega przedwczesnemu starzeniu się, chroni przed chorobami układu sercowo-naczyniowego, nowotworami, obniża ciśnienie krwi, działa antymiażdżycowo i wybija wirusy i bakterie.. ufff... 


kwiat granatowca
Kochani - jedzmy granaty!!!

Ale, ale - wracając do kwiatu granatu to wygląda od tak - w całej swojej krasie... Ale ten mój tak nie wyglądał....




A po tym wszystkim państwo E.J. przyjechała do Wro i przywiozła mi... klucz do oznaczania roślin śródziemnomorskich.... DOPIERO TERAZ! Kiedym tylu nocy nie przespała i dni nie przetrawiła na poszukiwaniach...


Wszystkie te roślinki tkwią tam na kartkach i szyderczo się śmieją :-) 
Zobaczymy kto będzie się śmiał ostatni, wszak jeszcze lezy parę nieznanych mi okazów i czeka...

Dzięki Ci Państwo E.J.
Margita


źródełka:
crdp.ac-besancon.fr
www.naturefg.com
http://www.backyardnature.net/yucatan/punica.htm 
http://www.onlineplantguide.com/Plant-Details/2111/ 
tropical-exotic-seeds-and-plants.com

poniedziałek, 20 października 2014

Kochajcie ludzi... Byki bez jaj...

Kochajcie ludzi takich jakimi są... innych nie ma...  

Jak umartwić wystawę wiedzą doskonale muzealnicy z Wrocka. Nie pierwsza to i nie ostatnia próba. Pełni samozadowolenia, pychy i pseudo mądrości przedstawili kilka grafik (+ przydatki) Goji, Picassa i Dalego pod dumnym tytułem Tauromachia. Cena biletu zbija z nóg - 40 zeta czyli 10 eurasów. Dopłacam 1 (słownie jedno) euro - berliński Pergamon dla mnie, dopłacam niecałe 4 i.... Luwr do mojej dyspozycji, dopłacam niecałe 5 i zwiedzam Sagradę Familię  w Barcelonie. Wypadało by pamiętać o tym, że jeżeli u nas zarabia się 1500 złotych a tam 1500 euro to bilet powinien kosztować proporcjonalnie... zarówno do kieszeni jak i do zawartości wystawy.... a ta, jak w prowincjonalnym mieście...

Za 40 zeta dostajemy - niezbyt dobrze oświetlone grafiki (i to w większości nie sygnowane tylko... no właśnie - równie dobrze mogę sobie zrobić ksero), brak przewodnika (ni ludzkiego, ni automatycznego), niekonsekwentnie prowadzone opisy pod eksponatami (raz jest informacja jaką techniką było to robione raz nie, nigdy nie ma informacji która to odbitka itd.). Na opisach wprowadzających kolejne grupy znać rękę "fachowca"... Ja mogę wiedzieć (ale sądzę, że bardzo duża grupa oglądaczy nie) cóż to takiego akwaforta, akwatinta cukrowa, sucha igła... Muzealnicy zaś z pewnością nie wiedzą co to holajza która ryksztosuje, storno, czy Veronica chamaedrys, że o Viperze berus nie wspomnę. Należy zachować, drodzy muzealnicy choć odrobinę pokory i szacunku dla płatnika i wykonać tę odrobinę pracy, która pozwoli czegoś się klientowi dowiedzieć. Należy podnieść dupę i oprowadzać, dzieląc się swoją "niezwykle cenną" wiedzą z maluczkimi (bo za takich nas uważacie).  

Ale nic z tego! Martwe, ciche sale - ciecie (przepraszam osoby pilnujące) czytają gazety albo zwracające uwagę wizytującym, że nie można używać na sali telefonów komórkowych... Mój boże - naruszyło by to muzealną, martwą nabożność i być może ktoś walnął by fotkę sto pięćdziesiątej odbitce zamiast wydrukować sobie ją, w o wiele lepszej jakości, z internetu. 

Nie martwcie się drodzy urzędnicy muzeum - te byki poprzez wasz sposób ich wystawiania i swoją słabą autentyczność nie mają jaj, nie skuszą więc nikogo do żadnych nieprawomyślnych ruchów. 
A te które potrafią obronią się same... no ale to wy bierzecie kasę za to żeby im pomagać. 

Acha - podobno cena, którą Wrocek zapłacił za wypożyczenie tej marniutkiej kolekcji jest wyższa niż gdyby kupić te stoktóreś, niesygnowane odbitki. 

Tym bardziej martwi mnie pomysł wydania 80 melonów na remont Pawilonu Czterech Kopuł na potrzeby ekspozycji "najcenniejszych" w Polsce kolekcji sztuki współczesnej aby przybliżyć je mieszkańcom (cytuję z pamięci z ulotki reklamowej). Jak za to tworzenie wystawy wezmą się ci sami "fachowcy" to klękajcie narody! Na ponad 6 tys. mkw. powierzchni wystawienniczej będzie można arogancko promować martwotę do entej potęgi!

Jednak wolę Luwr, Prado, Pergamon, d'Orsay,  niż oglądać wciskane nam za europejskie ceny jak prowincjonalnym głupkom kolekcje Santandera, Tauromachie czy Breugle. 

A tak na marginesie - w małym (45.000 mieszkańców) , niemieckim miasteczku  Albstadt, leżącym w połowie drogi pomiędzy Stuttgartem a Jeziorem Bodeńskim byłam parę lat temu na wystawie Marca Chagalla - o wiele, wiele bogatszej niż krakowska (do której modliło się pół Polski).
Czy wyobrażacie sobie zorganizowanie takiej wystawy w.... np. Bolesławcu?

Chyba muzealnicy padli by trupem...
Margita


czwartek, 16 października 2014

Uroda życia... Weekendowe obietnice...

Dziś piąteczek... ulubione słowo wielu (jeżeli nie większości) z nas. Piątek weekendu początek! Nareszcie weekend! Mam tyle planów!
Przez cały tydzień myślę, że w weekend:
  • pójdziemy do kina...
  • pobiegam...
  • w końcu uszyję te 4 poduszki....
  • zadzwonię do koleżanki...
  • wstaniemy raniutko i pojedziemy w góry...
  • zrobię porządek w szafce w kuchni...
  • ugotuję w końcu...
  • wyjedziemy za miasto w poszukiwaniu jesieni....
  • spotkamy się z przyjaciółmi...
  • w końcu kupię sobie....
  • zamówię te zdjęcia...
  • ............
  • .............
  • ........
 Wychodzę w piątek z pracy i śmigam do miasta - w inne dni nie mam czasu.
Mam chęć na nowe buty i może.... żakiecik... i takie tam. Jadę właśnie autobusem gdy przypominam sobie, że dziś piątek - jedyny dzień kiedy mogę wpaść do biblioteki wymienić książki. Zmiana planów. Jadę do domu, biorę książki, biegnę do biblioteki oddaję, pożyczam, wracam.... Jest już prawie 18.00. Z zakupów ciuchowych nici - nie miałam zamiaru iść do galerii ale pobuszować po małych sklepikach a one max do 18.00. 
Miałam coś wrzucić na ruszt w mieście ale... jestem w domu... no to zaglądam do lodówki.... jak to w piątek- Spitsbergen. Nie chce mi się iść do sklepu - wrzucam co jest i.... skoro już byłam w tej bibliotece... uwalam się z przyjemnością w sypialni... no wcześniej kawkę sobie zrobię, żeby później nie wstawać... Leżę i czytam - książkę na kindlu - te papierowe dla Z. przyniosłam...
Wraca Z. całe szczęście, że jest głodomorem więc po drodze zrobił zakupy. Poza tym lubi gotować... zwlekam się, żeby chociaż jakiś wkład w przygotowanie posiłku dać z siebie... rozpakuję te zakupy.
Kochany Z. - nie zeżarł sam wszystkiego - podzielił się z molem książkowym.
Nie wiem która jest godzina, ale Z. z nową książką leży obok i czyta. 
Mimochodem ustalamy, że jutro rano ustalimy co robimy w weekend.
Jest fantastycznie...

sobota
Rano pijemy kawę i Z. idzie do pracy - taką ją ma... a ja... mam plany j.w. ale książka jest naprawdę wciągająca. Żeby być z sobą w zgodzie sprawdzam pogodę... dziś ma nie padać... wysyłam sesemesa do Bożeny... akurat sprząta... a książka czeka... na zakupy samej mi się nie chce... Poczytam jeszcze chwilkę a później j.w....
Rzut oka na zegarek...???????????????????????????
Co? Już 16.00????????????????
Dobrze, ze Z. nagotował wczoraj furę żarcia to zdążę jeszcze przed jego powrotem odgrzać.. Kaszka do mięsa będzie (bo ziemniaki to sami wiecie, obieranie itd... a poza tym dla zdrowotności ;-). Ufff... zdążyłam :-). No głupio by było wykazać się 100% lenistwem - wystarczy 90%.



Teraz możemy j.w. - sama jestem ciekawa co się uda tym razem... 

Acha... czytanie (jak zwykle) przerwałam w bardzo ciekawym miejscu więc.... 
Margita


źródełka:canadianmusichalloffame.ca

Z mojej półki z książkami... Automat...

"(...) Giovanni zerwał papier z lustra, które było trój skrzydłowe, takie mniej więcej jak w zakładach krawieckich i przejrzał się w nim. Wtedy rozwiał się jego dobry nastrój, bo uświadomił sobie to, co było mu od dawna wiadome, ale o czym od pewnego czasu prawie nie myślał; jego własna twarz wydawała mu się nie tylko antypatyczna, ale jakby całkiem nowa i do tego stopnia zmieniona na gorsze, że wierzyć mu się nie chciało, iż tak antypatyczna twarz może  należeć do niego.(...)"
 Alberto Moravia
opowiadanie "Lustro" z tomu "Automat"
Czytelnik 1966, przełożyła Zofia Ernstowa, seria Nike


Dekadencja, opowiadania bez oczywistej pointy, bez początku i końca, jakby wyrwane z kontekstu dnia, zdarzeń, życia... a jednak wciągają i pozostawiają niepokój i (niestety) skłaniają do refleksji nad sobą...
Mam wrażenie, że Moravia (który dzisiaj miałby grubo ponad 50+) nie tylko się nie starzeje ale jego myśli stają się coraz brutalniej aktualne....

Margita

wtorek, 14 października 2014

Pret a porter 50+ ... Odrobina rozumu...

Zaczyna się przedwyborczy wyścig. Zarówno kandydatom jak i wyborcom czasem odbiera rozum.
Z kątów wyłażą demony...


Na ten czas zalecam odrobinę rozumu...
W taką torebeczkę można też wetknąć komóreczkę... może być szara...
i mamy komplet...

Margita
źródełka:
www.renroom.com

piątek, 10 października 2014

Pret a porter 50+.... Powrót lisa...

W latach 70-tych ubiegłego wieku :-) do klubu SETA (Studencka Elipsa Turystyczno Artystyczna) działającego przy Uniwersytecie Wrocławskim im. Bolka Bieruta (tak, tak) przychodziła Deni. Naonczas uczennica liceum plastycznego - artystka, ptak kolorowy, autorka naszych klubowych znaczków rajdowych, ilustracji do śpiewników, plakatów itd itp. Wnosiła w życie klubu modową iskrę. Były to czasy gdy same szyłyśmy sobie ciuchy i każdy kreatywny pomysł był doskonałą inspiracją do kolejnych pomysłów.
Deńka była ich prawdziwą kopalnią - nie dość, że dusza artystyczna to jeszcze manualnie - robótkowo sprawna.
Pamiętam zimowy wieczór kiedy przyszła do klubu otulona włóczkowym lisem. Cudownym - ciemno RÓŻOWYM z futerkowymi uszkami i błyszczącymi oczami.  
Ten lis stał się moją obsesją. Co czwartek - przez całą zimę Deńka dręczyła moje oczy i duszę różowym futrzako-włóczakiem.
Mogłam sobie takiego liska udziergać - żaden to był problem ale... ideałem był RÓŻOWY!!! Zdobycie włóczki w tym kolorze graniczyło w tych czasach z cudem a kolor był super modny...
Nie miałam niczego w tym kolorze żeby spruć (recycling był wtedy na porządku dziennym). Zima minęła wraz z obsesją... 
Dziś różowych włóczek w sklepach do woli, w każdej grubości, miękkości, odcieniu.... W sieci wzorów i tutoriali pełno... Hmm - ma ochotę na takiego bezkrwawo zdobytego lisa... Tylko czy aby na pewno ma być różowy?
A niech tam - zrobię sobie dwa - jeden, TEN RÓŻOWY będzie odczarowaniem deńkowego a drugi... jeszcze nie wiem jaki będzie do chodzenia... A może wystarczy jeden? 
Zgadnijcie który???
Margita













źródełka:
www.etsy.com
www.ebay.com.au
www.loveitsomuch.com
www.furoutlet.com
www.etsy.com
morecabbage.com
wanelo.com
tryhandmade.com560 × 355
prommafia.com 
www.childmode.com 
imgfave.com 
www.pinterest.com
omodernario.blogspot.com  
www.swiss-miss.com 






 

środa, 8 października 2014

Uroda życia... Jeżyce, osiołki i Black diamond...

Jak wcześniej wspominałam (http://www.wyjace50.blogspot.com/2014/10/uroda-zycia-tanczyc-brzuchem.html ) Państwo E.J. wywlekła mnie (nie żebym się opierała ;-) do Poznania na spektakl baletowy "Black diamond" Duńskiego Teatru Tańca. Pognałyśmy kultową Micrą wprost na, równie kultowe Jeżyce (no "wprost" to lekkie przekłamywanie historii ale koniec końców dotarłyśmy).

Miejscówka na Jeżycach w studenckim mieszkaniu pełnym luster, z rezydującym w każdym zakątku,  czarnym kotem despotą, była przyczynkiem do dodatkowych przeżyć... 

Zaczać trza od Jeżyc :-). Dzielnica znana mi wyłącznie z Jeżycjady wydawała się brać nazwę od swojskiego Jeża (skądinąd naszego godła itd...). Jakież było moje zdziwienie gdy okazało się, że nic z tych rzeczy. Nazwa Jeżyce (dawniej Yssycz, Issyce, Giżyce, Gyżyce, Iżyce, Jerzyce, Jersitz) pochodziła najprawdopodobniej od imienia własnego Jerzy mimo iż w ciągu wieków pisana była różnie... No niech będzie, że Jerzy... W końcu nie to dla Jeżyc najgorsze ale te bzykające się osiołki, które brutalnie rozdzielono na wniosek radnego opętanego manią seksualną (wszystko mu się kojarzy...). Nigdy chyba jeżycki ogród zoologiczny nie był tak popularny, a został założony już w 1871 w miejscu likwidowanego dworca kolejowego....

 Złożywszy osiołkom należny im hołd i zrobiwszy się na bóstwa powędrowałyśmy, zahaczając o dania obiadowe i przeuroczą knajpkę "Ptasie radio" gdzie zgrzeszyłyśmy straszliwie szarlotką i ciastem czekoladowym ale cóż to za grzech w porównaniu z.... osiołkami :-). No i czas wielki był aby udać się do Teatru Wielkiego (nomen omen). 

Po wejściu na widownie powstał spór, która opera jest większa - poznańska czy wrocławska. Racja była po stronie Państwa E.J. - poznańska....









Kurtyna poszła w górę.
Napiszę za źródłami : "Choreograf Tim Rushton osnuwa swą opowieść o złożoności ludzkiej natury w klimacie konceptualnym i futurystycznym, kładąc akcent na wysmakowaną, niemal graficzną estetykę scenografii i układów choreograficznych."
Jednym słowem - na tle diamentowego tła, do muzyki a właściwie mozaiki dźwięków, Alexandra Balanescu, Philipa Glassa i duńskiego DJ’a i producenta muzycznego Trentemøllera, zespół tańca współczesnego w Danii, składający się z najlepszych tancerzy z całego świata przedstawił dość ciekawe widowisko. 


Akt pierwszy, dość ponury i smutny mnie nie przekonał. Akt drugi zdecydowanie tak, zwłaszcza duet taneczny nazwany przeze mnie Państwem Chałką (ze względu na charakterystyczne splecenie ciał) a przez Państwa E.J. życiową substancją, pulpą (ze względu na treść), dał fantastyczny popis choreografii tak trafiającej w emocje , że łzy były tu sprawą naturalną. To było przejmujące, przepiękne i, jak dla mnie, wystarczyło za cały spektakl.
Ale to jeszcze nie koniec...
                                                                                                        Margita

źródełka:
news.o.pl
www.taniecpolska.pl


wtorek, 7 października 2014

Uroda życia.... Tańczyć brzuchem...


Manolya
Państwo E.J. zafundowała mi very zróżnicowany kulturalny weekend...
W piąteczek WrocLOVEs Bellydance - czyli energetyczne kobitki wprawiające swoje różne partie ciała w płynny, szybki, ekstatyczny, erotyczny, molekularny ruch. Wszystkie razem i każdą z osobna (o partiach ciała piszę!).
 Bardzo to było pouczające bo... na oko wszystkie krążenia itd. da się łatwo zrobić. Postanowiłyśmy z Państwem E.J. spróbować i... hmmm.... Efekt był... Zarzućmy na to zasłonę milczenia :-).

Jednakowoż uważam, że dla naszej grupy wiekowej ćwiczenie rzeczonego tańca to zbawienie - rozruszywuje wszak każdy staw i stawik a ile przy tym zabawy!
No i te stroje - nie ma kiczu! Tony brylantów, błyszczących tkanin, dzwoneczków... Co wymyślisz i przywołasz z dziecinnych marzeń o zaklętych księżniczkach to jest O.K.!

Co ciekawe część z tańczących dziewczyn była szczuplutka a część pulchniutka. Leciały tymi środkowymi partiami ciała (pomiędzy szyją a kolanami) równie szybko i wdzięcznie (okazuje się, że tusza wogóle w tych balansach nie przeszkadza - czasem wręcz przeciwnie). Ale... wniosek jaki mi się nasunął to taki,  że taniec brzucha nie odchudza brzucha!!!
Wypytałam fachowców i... faktycznie tak jest!
No i kicha - trza się zaakceptować albo zacząć biegać (powyżej 20 minut)...
Margita

P.S. O poznańskiej sobocie baletowej w następnym odcinku....