poniedziałek, 31 sierpnia 2020

Czechy w dzień i w nocy... Całkowite rozgrzeszenie...

W czeskich miejscach kultu bywam rzadko. Po pierwsze nie moja to bajka, po drugie - tyle jest innych ciekawszych miejsc.
Zdarza się jednak, że w najbliższej okolicy jest taki punkt i ciekawość zwycięża. Jednak w Pribramie na Świętej Górze kliknij szału nie było. 

Tym razem padło na Svatý Jan pod Skalou, rzut kuflem od naszych Żelkovic.
Ta niewielka i bardzo malownicza wioska liczy "cirka ebaut" 180 mieszkańców.


Legenda głosi, że pod koniec IX wieku Ivan - syn słowiańskiego księcia Gostymila,  porzucił (jak to w tych przypadkach bywa) świeckie życie i wyruszył w drogę szukać duchowego odosobnienia. 

Uroda okolicy skłoniła go do zainstalowania się w jaskini pod pionową skałą przy źródełku.  Bóg podesłał mu nawet łanię, żeby karmiła go swoim mlekiem. Jednakowoż 
w jaskini mieszkały również złe duchy, które Iwana wiodły na pokuszenie. Legenda nie precyzuje natury kuszenia ale musiało być na tyle silne, że Ivan postanowił opuścić swoje urocze lokum. Powstrzymał go przed tym pochopnym krokiem sam Jan Chrzciciel, wręczając mu drewniany krzyż, którym eremita wygonił demony 
i zamieszkał w jaskini na dobre, zostając pierwszym czeskim chrześcijańskim pustelnikiem.
          Bytował tak sobie w odosobnieniu z łanią karmicielką 
aż przypałętał się w okolicę na polowanie czeski książę Bořivoj. Jak się można spodziewać władca łanię... nie, nie, nie - tylko postrzelił a ta, ostatkiem sił, dowlekła się do jaskini a za nią Bořivoj. 
No i tu przyszedł czas na niewczesne księcia żale, zaproszenie pustelnika na stałe do zamku (z czego ten nie skorzystał i wrócił do swojej samotni) i różnorakie obietnice.  
grób św. Ivana

Przed śmiercią Ivan znów widział się z Janem Chrzcicielem, który nakazał aby książę Bořivoj wystawił koło pustelni kościół pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny i św. krzyża. Władca kaplicę zbudował.
I tak zaczęła się, godna niezłego kryminału, historia:








kaplica w jaskini
1. Wg. zachowanych dokumentów jaskinia Ivana 
z pustelnią, grobem i kaplicą została zakupiona od czeskiego księcia Břetislava I, przez klasztor benedyktynów z okolic Pragi .
Husycki kielich








2. Gdy rodzimy klasztor spalili husyci, mnisie niedobitki przeniosły się do Świętego Ivana w skałach. 




3. Braciszkowie rozreklamowali cuda czyniące szczątki i źródełko. Od tego momentu rozpoczęła się tu tradycja słynnych pielgrzymek świętojańskich co przynosić zaczęło zakonnikom znaczne dochody. 



























4. Na miejscu starego kościoła zbudowano nowy, duży barokowy kościół św. Jana Chrzciciela oraz dobudowywano budynki klasztorne. Wieś zmieniła nazwę na św. Jan (nie Ivan) pod skałą.
widok na kościół i klasztor

















fabryka tekstylna zburzona w 1905 roku
5. Jednakowoż mnichom nie dane było długo cieszyć się rosnącą sławą 
i dobrobytem gdyż edyktem cesarza Józefa II klasztor rozwiązano a jego majątek sprzedano na aukcji. 

6. Kolejni arystokratyczni właściciele, bez wielkich sukcesów, prowadzili tam kolejno: garbarnię, przędzalnię, papiernię a w XX wieku uzdrowisko.
pocztówka z epoki



7. W 1914 roku zakon Braci Szkolnych wykupił budynek klasztoru i utworzył tam instytut doskonalenia nauczycieli. 

8. Instytut  istniał do 1942 roku, kiedy to został zlikwidowany przez niemiecką administrację okupacyjną.
9. Władze soc-kom zajęły budynek i utworzyły tam obóz pracy przymusowej, a w latach 1951-55 nawet więzienie. 
10. Następnie, przez prawie 30 lat, funkcjonowała tu szkoła policyjna Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, 
w której kształcono narybek Komunistycznej Policji Państwowej (STB). 
11. Od 1985 roku budynek służył jako archiwum Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. 
12. W 1994 r. Klasztor został zwrócony kościołowi i utworzono tam Wyższą Zawodową Szkołę Pedagogiczną. Ufff....

No a dziś... Tłumów brak. 
Źródełko, z którego woda onegdaj była butelkowana i sprzedawana jako woda mineralna „Ivanka”, jest. 
Działa nowocześnie bo na taki przycisk jak do światła :-).












Woda podlega systematycznemu badaniu co jest wywieszone na stosownej tablicy ogłoszeń. 








W przyklasztornym parku odbywają się wesela... Takie czasy :-)








Po tym, jakże wyczerpującym, maratonie informacyjnym, można już udać się malowniczym i równie wyczerpującym szlakiem  








na szczyt...















Po drodze cisza, spokój, łany przylaszczek tak pięknych jak trujących.
Słoneczko, lekki wiaterek suszy spoconą, utrudzoną skroń... idylla...
















Wdrapujemy się w końcu na urokliwy czubek.
Same kamole (śliskie jak jasny gwint i żadnej barierki), ławeczka, krzyż.











Ale widoki... Jak okiem sięgnąć...
Widać nawet naszą holkę zaparkowaną na parkingu w końcu wioski.
Cisza...
Siedzimy i napawamy się :-).

Przychodzi jeszcze para z psem i tyle.

Spokojnie można czekać na rozgrzeszenie (jeżeli ktoś lubi czekać) lub uznać, że trudy drogi i seraficzna sceneria sama przez się rozgrzesza (jeżeli komuś to potrzebne).

A w wiosce trwa sobie normalne życie ludzie pracują, kochają się i nie lubią.
Nic nie wiedzą o naszej podniebnej obecności i myślach płynących ku nim :-).

I to jest dobre
Margita



źródełka:
https://www.journals.polon.uw.edu.pl/index.php/pfl/article/view/109/104 
https://www.youtube.com/watch?v=q1tJrElXtdw 
www.mistopisy.cz
www.svatyjan.cz
alena.ilcik.cz
https://cs.wikipedia.org/wiki/Svat%C3%BD_Ivan
http://www.brdy.info/

poniedziałek, 3 sierpnia 2020

Nieuporządkowany ranking kibli.... Bezdotykowi redemptoryści...

Wizyta u redemptorystów na Świętej Górzew  Přibramie kliknij nie wywołała wielkiego duchowego wrażenia.
Jednakowoż fizjologia starej kobiety, czy jej się to podoba czy nie, nawet w takim miejscu domaga się swoich praw. 



Jakiś całkiem przystojny biskup patronował moim potrzebom :-)












 Podwoje, jak główna brama w niejednym zamku, więc trudno się zgubić...















zaraz po przekroczeniu progu rozpoczęła się strefa mroku...



















i tylko intrygujące okna rozświetlały korytarz...
później wróciła jasność i prowadziła mnie po dłuuugim (jak na drogę do kibla :-), krętym korytarzu...


koniec końców pojawiło się oczko -  
w standardzie bez niespodzianek, 
papier i owszem.
Trzeba było tylko trafić paluszkiem w odpowiedni guziczek albowiem klapkę spustową ktoś zakosił.



Dotknięte trzeba umyć... rączuchny oczywiście.
Pandemia, choroby brudnych rąk i dobre wychowanie to nakazują.



Na ścianie stoi jak...byk, że 
"krany i suszarki są bezdotykowe" ?!?!
Słowo skauta - ten kran nijak bezdotykowy nie był! 
Czyżby było we mnie zbyt mało wiary żeby go jej mocą, bezdotykowo, uruchomić???



A wiszącym obok umywalki szmacianym ręczniczkiem zaprawdę trudno by się było bezdotykowo powycierać. 
No może... gdybym siłą mojej woli zaczęła wachlować nim, bezdotykowo, mokre ręce?

Suszarka pomimo machania pod i obok nie uznała mnie za godną swojego pierdnięcia.




Na kolejnej ścianie stoi"
"po użyciu WC 10KC / 0,40euro"

Tylko dają czy chcą żeby im dać?

Kasetka żelazną sztabą przytwierdzona do stołu świadczy raczej o tym drugim.
No i to ostrzeżenie, że obiekt jest monitorowany, dziurka raczej mało bezdotykowa ale może monitorowana?
Redemptoryści nie cieszą się u mnie zbytnią estymą a, pomimo tego, dostają z mojej podatkowej kasy coraz więcej, nieakceptowalna jest dla mnie myśl, że miałabym dodatkowo wspomóc ich choć halerzem.



Postawiłam więc na bohaterski bunt i pomimo monitoringu skorzystałam z przynależnego mi prawa do świeckiego sikania... gratis.

Zwykle za kibel płacę bez zmrużenia oka. I oczywiście biorę paragon - tak dla sportu. Ale do redemptorystycznego kibla nie dołożę... never... niech mnie piekło pochłonie...

Margita