czwartek, 23 lutego 2023

Nieuporządkowany ranking kibli... Kara boska dla mieszkańców...

 Młody Żonkoś, znienacka, rzucił hasło wyjazdu do Pragi na okoliczność posiadania biletów do Willi Mullera, którą może zwiedzać naraz 8 osób a i to tylko 3 x w tygodniu. Rarytas!
Powód więc godny, czasokres poro-roczny taki sobie: pizga po podwiązkach ale liście widoku nie zasłaniają, zasób koron oraz czasu jest - jedziemy :-).

Pakujemy maleńkie torebeczki a tu rannym świtem okazuje się, że "śniegiem zasypało - cała noc na biało..."
Było do wyboru 365 dni w roku a my wybraliśmy te 2 w których zamiecie i zawieje... Ech... Wrzucamy dodatkowe ciepłe majtasy i w drogę.








Mariusz Szczygieł w swoim "Osobistym przewodniku po Pradze napisał 
"Willa była w latach trzydziestych XX wieku najnowocześniejszym i najbardziej awangardowym jednorodzinnym domem w Pradze. A mimo to, jeśli chodzi o Czechów, prysznic na tarasie wyraża coś – moim zdaniem – bardzo typowego i tradycyjnego. A mianowicie dążenie do komfortu i znalezienia sobie wygodnego miejsca, z którego możemy obserwować świat, a on nie ma do nas dostępu."


Moje wyobrażenie o Mullerove Vili oparte na słowach Szczygła, internetowych fotkach i filmikach na Youtube okazało się mocno nierealistyczne.
Ani opis ani fotki nie oddają wnętrza, które jako "dzieło sztuki" zachwyca natomiast jako miejsce do mieszkania doprowadziło by mnie do wściekłej furii po dwóch dniach.


Oj Mariuszu idealisto mój kochany - tak Cię uwiódł ten prysznic, przy którym, wg. słów lokalnego przewodnika robą sobie, z partyzanta, fotki wszyscy odwiedzający dom Polacy :-) dzierżący pod pachą Twój przewodnik.




Jak bardzo musiało bogatej rodzince Mullerów zależeć na zadawaniu szyku w towarzystwie
i szpanowaniu najawangardowszą chatą w stolicy, że skazali się na taki dom. Tyle kasy a tylko jedna łazienka na przedostatnim piętrze. 

I pierdyliard schodów, schodków, schodeczków.



"Proszę uważać jak będziecie wchodzić do buduaru pani Milady bo tam jest taki schodek, o który się wszyscy potykają" - woła przewodnik...

I za każdym razem wchodząc do swojego buduaru, Pani Milada musiała o tym schodku pamiętać!
Klaustrofobiczny buduar, wewnątrz którego też są schodki - w dół do szezlonga, w górę do  stolika otoczonego wyściełaną ławą (jak w PRLowskich kuchniach z lat 80-tych). Do oglądania świata są w nim 2 okienka - w tym jedno wychodzące na... jadalnię. Na dodatek dwoje drzwi (wszyscy myśleli, że jedne są od łazienki ale nie - buduarek jest przechodni i drugie drzwi prowadzą na kolejne schody. Chyba tylko dla wygody kochanka.


Idziemy dalej - znowu schodki schodki, truchtem przez salon, obok jadalni i buduaru - gabinet pana domu - też mały, z biurkiem ustawionym vis a vis lustra. Pan Muller ponoć był introwertykiem - patrzył całymi dniami w swoje odbicie w lustrze i chyba pasował mu ten gabinecik z kiblem na przedostatnim piętrze.


No dobra - jest winda ale wiecie... Parcie na pęcherz, lecisz do windy a tu pani Milada właśnie jedzie się wyčůrat ,albo służąca jedzie z herbatą... hmmm.


Po wdrapaniu się kolejnymi wąskimi schodkami (powinno być wchodkami;-)  na kolejne półpiętro (pamiętajmy, że Aolf Loos zaprojektował ten dom wg Raumplanu i jest tu multum półpieterek/ków) docieramy do poziomu sypialni państwa, łazienki i pokojów dziecinnych.

Nareszcie można sikać do woli... to znaczy kto może to może bo dla zwiedzających nie ma w Mulerowej willi żadnego kibelka.





Łazienka duża ale... jedna i na samej górze! Kasy jak lodu, rodzina 3-osobowa, powierzchni ile wlezie, schodów i drzwi na kopy i żadnych pomysłów w stylu "łazienka dla każdego". Nawet bidet mieli - niestety dość daleko od sedesu! Już widzę tą ekwilibrystykę ;-).      
Ale faktem jest, że gdy jedna osoba okupuje łazienkę to nawet podwójna umywalka nie rozwiązuje sprawy!





Na takiej powierzchni można było rozdzielić choćby sedes i bidet od części myjno-kąpielowej.







A tu tak sobie - kibel u wezgłowia wanny, bidet z widokiem na umywalkę...

Jak w wielkiej płycie...






Sypialnia wielka, można się ganiać + garderoba/przebieralnia pana domu i garderoba pani domu. 
I żadnej fanaberii w postaci osobnych łazienek czy cuś - nie! 
Szafy, szafki, szafeczki, wieszaki na kapelusze, toaletka ze składanym lustrem. Dlaczego przy takich powierzchnia składanym? Chyba dla fanu. Wnętrza szaf wyłożone mahoniem - bo podobno przeciwmolowy. 

A łazienka jedna?!?


Z garderoby pani domu przejście do pokojów dziecinnych. Nie miała lekko jedyna córka Mullerów. Sterylne pokoje wyłożone linoleum z wyoblonymi cokolikami i łózkami na kółkach. Kolorystyka jak w sierocińcu ale sterylnie i higienicznie. Przy pokoju zabaw zasłonka a za nią... izolatka - 
w razie gdyby dziecko zachorowało. Super - bawisz się ale z tyłu głowy cały czas masz chorobę...


2 dziecinne pokoje + izolatka z umywalką, 4 miejsca do spania + sypialnia rodziców ale...kibel jeden, wspólny - higienicznie jak 150!

Podobno była jeszcze łazienka przy pokoju gościnnym - no ja myślę!

Zresztą projekt willi nie był do końca funkcjonalnie przemyślany, bo gdy auto wjeżdżało do garażu w całym domu śmierdziało spalinami, a pan domu zaczadził się na amen w, słabo wentylowanej, kotłowni gdy przyszło mu w nowych, powojennych czasach samemu obsługiwać system grzewczy.

Zresztą historia zarówno willi jaki i rodziny Mullerów jest velmi zajímava. 

Najlepiej przekonajcie się o tym sami :-)
 I dajcie znać czy znaleźliście tak jeszcze jakąś łazienkę :-)

Margita


Źródełka:

artinbrief.pl
denik.cz 
The Long(ish) Read: "Ornament and Crime" by Adolf Loos | ArchDaily
adolfloos.cz

prague.eu

mochtarburupakpahatvv.blogspot.com

pragueout.cz

cesky.radio.cz

modernibyt.dumabyt.cz



środa, 15 lutego 2023

Kochajcie ludzi... Nowomowa...

Kochajcie ludzi takimi jakimi są. Innych nie ma.

Młody Żonkoś poznał nowe słowo: MASTURDATING. Ja poznałam je 5 minut później :-O. 
Skojarzenia proste masturbacja + randkowanie...
W sumie niewiele się pomyliłam bo gdy poczytałam w internetach (trzeba sobie nowe słowa wyjaśnić) PADŁAM!

SERIO?????
To jakieś odkrycie na miarę nowego tryndu?

Ja to już stara jestem ale żeby "zaspokajanie własnych potrzeb, realizacja planów, podążanie za głosem pragnień, skoncentrowanie się na sobie, robienie tego, na co ma się ochotę, życie zgodnie z samym sobą - bez konieczności towarzystwa" było czymś odkrywczym i nowym???
No ja pierniczę!
Czyli dla dzisiejszych młodych pójście samemu do kina czy teatru to wyczyn poprzedzony krwawą walką
z samą/ samym sobą?



To ja a, także zarówno, B. Rozrusznik, Państwo EJ, Młoda Żona i wielu innych znajomych jesteśmy od lat niesamowicie TRENDY. 
Mało - jesteśmy prekursorami i awangardą oraz, tymi no... wizjonerkami :-))))

Standardem jest, że raz chodzę raz samej/samemu, raz z partnerem/partnerką, raz z koleżanką czy kolegą - w zależności od tego "co jest grane" i co kogo interesuje - proste...

Państwo EJ nie tylko sama jeździ na różne koncerty i przedstawienia operowe po kraju i zagranicy ale również na samodzielne odkrywa np. Toledo;
B.Rozrusznik masterdejtuje na spotkaniach autorskich, na odczytach oraz siłowni;

Jeżeli siedzenie jednoosobowo w knajpie z kieliszkiem wina, obiadem, książką zakrawa na bohaterstwo to trzeba mi przypiąć Virtutu Militari bo robię TO ilekroć będąc "na mieście" poczuję głód, pragnienie czy ochotę na conieco.
Mam ochotę legnąć na ławce w słoneczny dzień i czytać - robię to.
Wycieczka bez partnera, bo akurat nie ma czasu czy ochoty - spoko bez najmniejszej urazy czy żalu czy problemu ze strony którejkolwiek.
Zakupy? Koncert? Basen? Jasne!
Jedynym problemem może być to, że nie chce mi się i potrzebuję czasem kogoś kto mnie kopnie i powie chono! Ale jak mi się chce...No problemo.

Zastanawiałabym się jedynie nad "robieniem tego na co ma się ochotę bez konieczności towarzystwa" w kontekście dania w mordę albo zasadzenia kopa w d... niektórym (jasnym dla moich znajomych) osobnikom. 
Chętnie bym to zrobiła w pojedynkę  ale:
- zawsze toto otoczone kondomem... sorki kordonem, że samemu trudno się przedrzeć;
- kopniesz indywiduum a siedzieć pójdziesz za człowieka i jeszcze będą kazali zeznawać o wspólnikach i za nic nie uwierzą w ten cały masturdating;
- za obrazę uczuć reliktowych jeszcze skażą bo słowo, jak nic, znaczy masturbacja + randkowanie... a masturbacja nijak się ma do klauzuli samienia... sorki - sumienia;

Jeżeli, w świetle powyższego, czytam tekst:
"Przemogłam się już dawno temu i poszłam sama do kina, teatru i do knajpy. Chciałam to zrobić już wiele lat temu, ale jakiś wstyd był — bo pewnie na czole mam wypisane, że jestem sama i nie mam z kim iść. Jak w kinie zobaczyłam, ile jest osób w pojedynkę, to ulżyło mi."
to robi mi smutno i żal tych "mileniasów" czy innego pokolenia takiego czy innego, dla którego TO jest problemem i rozwiązuje TO za pomocą stworzenia "nowego" trendu, najlepiej o obcobrzmiącej i skomplikowanej nazwie.

Bo wiecie - lepiej brzmi szakszuka niż stara i znana od dekad jajecznica/jajo z pomidorami... A jeszcze lepiej jak walniesz sobie deklarację wiary w mastedejting na koszulce (ktoś parę monet zarobi) a i może towarzystwo się znajdzie w odzieży podobnej i problem sam się rozwiąże :-)

A swoją drogą gdyby tak pójść językowo za Stanisławem Teofilem Kurkiewiczem to masturbacja+randka = samieństwo+schadzka.
Czyli masturdating = samiescha :-)

Samieschujmy... więc kochani bez żadnych ograniczeń :-)

Margita

źródełka
lookhuman.com