Parcie na pęcherz zimą w środku miasta jest średnio komfortowe. Nawet jeżeli miasto to Vrbno pod Pradedem i ma, circa 5000 mieszkańców.
Idziesz sobie malowniczą drogą od kościoła, który jest na samiutkiej górze do penzjonu, który jest nie tyle w dole ile w połowie przeciwległej góry...
Grudzień - pogoda pikna, piweńko zaliczone w knajpie w okolicy kościoła.
Chaty i chatki oraz panelaki wokół zajimave i oferują różne różności.
Tu motyw inteligencki :-)
Tu gastronomiczny (ciekawe czy na domofonie tez napisano "med"?)
Tu motyw "spirytystyczny"...
Swoją drogą tak po prostu? Bezkarnie???
Rozmowa wartko płynie, nigdzie nam się nie spieszy... A jednak...Czuję lekki niepokój, piwo zaczyna się skraplać...
Nic to... może gdzieś się trafi zaciszny kącik... Uliczka prosta jak strzelił, dom koło domu, płotek koło płotka. Boczne uliczki też mocno ucywilizowane. Żadnej szansy na skok w bok. Żadnej knajpy w zasięgu wzroku...
Krok mi się wydłuża, rozmowa zaczyna się co nieco rwać, pęcherz znacząco się wypełnia...
Damy radę - myślę - w końcu kto, jak nie ja z Halinką sikałyśmy na środku Tbilisi pod schodami (kible w Gruzji http://wyjace50.blogspot.com/2014/02/podroze-z-ogrodem-w-tle.html)
Sytuacja staje się jednak coraz bardziej nagląca chociaż dotarliśmy już do głównej ulicy...Tory po prawej... Ale na stacji nic... a krzaki nie mają liści...
Mocz zaczyna przeć na oczy... nagle widzę - JEST!
Miejscowa mordownia - Pivnice Morava... Przed, stoi paru bywalców... Wpadam... podchodzę z godnością
(na jaką mnie w tej chwili stać) do szynkwasu, za którym króluje klasyczna czeska barmanka.
Grzecznie pytam (nabrzmiałym już głosem - bo wszystko już mam nabrzmiałe) czy mogę skorzystać z toalety i że oczywiście zapłacę tylko PO!
Barmanka z uśmiechem wskazuje drogę informując tył mojej głowy, galopującej już na pełnym pęcherzu i chyżych nogach, że nie ma papieruuuuu!
Ne vadi!
Wpadam do kibla prawie nic nie widząc a wrok mój zamgławia dodatkowo wysokie stężenie amoniaku. Popycham pierwsze z brzegu drzwi - zdzieram z siebie spodni pradlo i.....ach...ach...ach.... Zaprawdę powiadam wam - orgazm przy tym to pestka dla amatorów.
Jak mnie uprzedzano - papieru nie ma ale od czegóż przepastne kieszenie kurteczki - są chusteczki...
Oczy przejrzały i odzyskały ostrość widzenia i cóż mamy vis a vis?!?!? na, lekko tylko rozwalonych drzwiach:
Dobrze, że pęcherz pusty bo bym się posikała ze śmiechu.
Wychodzę i konstatuję - sikałam w męskiej części z rzędem archaicznych pisuarów
a w tle drzwi kolejne - tym razem rozwalone na amen i naprawione nabitą płytą wiórową.
Nic to ale te pisuary jak porcelanowe żłoby w pałacu oddychające stężonym amoniakiem...
Nie mogłam się oprzeć tym zabytkowym perełkom w naturalnym anturażu - jednak dłuższe podziwianie i kontemplacja mogły się dla mnie skończyć zejściem śmiertelnym (nie miałam ani gaz maski ani OP1)
Wyszłam więc z tego doświadczalnego bunkra i skierowałam się z powrotem do szynkwasu gdzie czekała na mnie uśmiechnięta barmanka i grono stałych bywalców (każdy z kuflem w garści) - dawcy amoniaku.
Chciałm uiścić za uczynienie mnie wolnym człowiekiem ale barmanka stwierdziła, że nie ma potrzeby i że zawsze będe tu mile widziana (nie tylko za potrzebą).
Dzięki ci o bezimienna barmanko w bezimiennym (dla mnie ) lokalu.
Nie zapamiętałam nazwy ale zapamiętałam wdzięczność i ulgę.
Margita
(nazwę zidentyfikowałam później w Internetach i wstawiłam na początku)
źródełka:
google maps