środa, 13 stycznia 2016

Uroda życia... Największa wystawa Van Gogha...


Okładka z katalogu z wystawy
 Tak, tak - w 1990 roku - czyli 26 lat temu, pojechałam do Amsterdamu na największą w historii, zdarzającą się tylko raz w życiu wystawę dzieł Van Gogha zorganizowaną z okazji 100 lecia jego śmierci.

Obrazy przyjechały z muzeów z całego świata: d'Orsay w Paryżu, Metropolitan Museum w Nowym Jorku, National Gallery w Londynie, Muzeum Puszkina w Moskwie. Udostępnili swoje perełki również prywatni kolekcjonerzy.


W tamtych, zamierzchłych czasach, u schyłku minionego wieku (choć to dziś wydaje się niemożliwe) nie można było nabyć biletu przez Internet więc ... ryzyk fizyk. 

Ustrój był co prawda już jakby nowy ale... trzeba było mieć dobry powód, żeby zorganizować sobie wizę do Holandii. Ja całe szczęście miałam bo współpracowałam z holenderską firmą. Bilet na samolot nie był specjalnie drogi ale... trudno dostępny. Stanęłam więc w biurze LOT w gigantycznej  kolejce i po paru godzinach wyszłam z biletem w garści. 

W Amsterdamie miałam zaprzyjaźnioną metę więc z tym nie było kłopotów. 

Opowieść o lotnisku
w Warszawie streścić by można w jednym zdaniu - ale pomińmy to milczeniem... ja tu o sztuce przez duże "S" a nie o syfie przez małe "s"...

Gigantyczny Schiphol już nie robił na mnie wrażenia - był tak fantastycznie oznakowany, że małpa by trafiła do wyjścia ;-).
Nie, nie zachwycam się "zachodem" - tak po prostu było. Dojazd z lotniska do Amsterdamu też nie przestawiał żadnych trudności. Dziś to truizm ale wtedy spróbowalibyście się przemieścić z lotniska krajowego w Warszawie na lotnisko międzynarodowe - tamże... ech ten survival :-).

Mój angielski był baaaaaaaaaaardzo średniej jakości ale tupetu mi nie brakowało:-).

Pogalopowałam pod Muzeum Van Gogha a tam najazd Hunów, wielojęzyczny tłum się kłębi (projekt przewidywał że czas zwiedzania to ok 2 godziny i w tym czasie da się "przerobić" 1200 osób). No kolejka jak do Mauzoleum Lenina. 

Vincent van Gogh, któremu udało się sprzedać za życia tylko jeden obraz powinien był wstać z grobu i patrzeć na te nieprzebrane tłumy...Chociaż szlag by go pewnie trafił gdyby się dowiedział, że jego  Słoneczki poszły na aukcji w 1987 roku za 40 milionów dolarów a Irysy za 54 miliony.
Za te dwa obrazki przeżyłby chłopina w luksusie niejedno życie. Hej...

I wypatrzyłam ja w tym tłumie Niemkę, która pytała gdzie można zwrócić bilet :-O. Pytała po niemiecku ! Jak to człowiekowi  słuch się wyostrza i wraca pamięć słówek niemieckich gdy parcie na sztukę ma ;-). Z nadświetlną rzuciłam się w kierunku nieszczęsnej Germanki i przekonałam ją w mix-language, że 20 dojczmarek(*),które zapłaciła  za bilet to równowartość 20 guldenów (**), które miałam w garści (było to bardzo bliskie prawdy). Dokonałyśmy transakcji
i stałam się szczęśliwą posiadaczką czarodziejskiego paszportu do magicznego świata Van Gogha. 

Przez ponad ćwierć wieku 
trzymam ten, wydrukowany przez komputer bilet 
w swoich archiwach :-)



Wejście do środka wraz 
z tyloma miłośnikami sztuki z całego świata było ogromnym przeżyciem. 
Co ciekawe całość była tak zorganizowana, że nie czuło się tłumów.

Fantastycznie było oglądać wiele wersji tego samego obrazu (podobno wszystkie oryginalne ;-) czytając historię procesu twórczego, wyszukując , trochę jak w dziecięcej zabawie, podobieństwa i różnice.
Kilka wariantów "Pokoju", "Słoneczników", "Jedzących kartofle", "Żółtego domu" czy "Żniwiarzy"
Pokój - wersja 1

Pokój - szkic












Jedzący kartofle 1

Jedzący kartofle 2











Ja zatrzymałam się dłużej przy studiach butów, głównie starych, które wiele już przeszły - podobnie jak ich właściciele. 



 



Van Gogh, w swoich obrazach nadawał, tym zwykłym elementom odzieżowym, sznyt niezwykłości, charakteru, swoistego piękna...



Stare buty w fikuśnej ramie - jak to można nabrać wartości ;-0


 Wszystkie te przebyte kilometry, spotkania z wystającymi kamieniami
z miejskich bruków, słoty, błoto...







 Każdy z tych butów mógłby opowiedzieć niejedną historię i to, jak sądzę, niekoniecznie tą samą w tej samej parze ;-)








Gdyby trafiła się Wam kiedyś taka wystawa (a nie jesteście obojętni na sztukę) to nie ma się co zastanawiać! 

O mojej następnej opowiem niebawem :-)
Margita


* waluta, która w ubiegłym wieku obowiązywała w Federalnej Republice Niemiec czyli RFN
** waluta która wtedy obowiązywała w Holandii) 

źródełka:
 

4 komentarze:

  1. Do M
    A ja skromniutko ,widziałam tylko Irysy w Gety Museum California.Ale za to :) chodziłam kiedyś nauczyć się tkać gobeliny ,artystka ze mnie żadna ale jak coś łatwego ,odtworzę czyli taki średni rzemieślnik.I...na tych naukach była pani ,nigdy nie robiła gobelinów a jak się naumiała to zrobiła ...te Irysy ,przecudne.
    Czyli jest dużo ludzi ,którym się chce.
    Długo by tu wymieniać ale rok temu ,na Sylwestra pojechaliśmy pociągiem /bo ja b.lubię pociągi ,ponad 300km nad polskie morze ,postawiliśmy w piasku butelkę szampana/no może wino musujące z Chorwacji:),obok nas ogromnie dużo ludzi ,wiek najróżniejszy ,było ciepło,wesoło.
    I-wracam do wpisu o Sylwestrze.W Sopocie tez większość restauracji zamknięta,aż wygłodniali ,zupełnie przypadkiem znaleźliśmy Gruzińską ,i sam właściciel pracował i zaparzył nam suuuper mocną ,gęstą jako lej kawę ...Pycha .Kolacja tez super.
    No to jeszcze do malarstwa .Moja koleżanka ,pasjonatka namówiła 3 jeszcze koleżanki/na emeryturach/by pociągiem pojechać do Amsterdamu ,ona maluje i uwielbia wystawy,i były tydzień,wydały naprawdę nie aż takie kosmiczne pieniądze.I...można.Pozdrawiam .
    I.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeżeli nie szukasz - nie znajdziesz :-. Błądzenie, włóczenie się, podążanie poza głównym nurtem, zaglądanie w nieuczęszczane kąty i boczne drogi... może owocować nieoczekiwanymi przeżyciami, których próżno szukać gdzie indziej :-). A w "pewnym wieku" należy spełniać marzenia, bo nie ma nic gorszego niż niewychylony do dna kielich życia, którego już nie mamy siły podnieść i przytknąć do ust. W gasnących oczach pozostanie tylko żal, że nasze oszczędzanie na nic się zdało bo choć jeszcze tyle tam zostało to pójdzie na zmarnowanie bo to nasz kielich i tylko my możemy z niego pić... Ech... filozoficznie mi się zrobiło...
    Ściskam cieplutko
    M.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo ciekawy blog:) lubię jego obraxy i lubię zaglądać w nie lubianę przez innych dziwne uliczki. Pozdrawiam http://gray50plus50dresses.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Jolanto, zapraszam jak najczęściej błądzenia po zakamarkach :-)
    A sukienkę w chryzantemy biorę natychmiast :-)
    Chętnie podkradnę Ci parę stylizacji.
    Pozdrawiam bardzo ciepło
    M.

    OdpowiedzUsuń

Czy Twój komentarz przejdzie przez filtry:
1. Prawdy (czy to co chcesz napisać jest zgodne z prawdą?)
2. Dobra (czy to co chcesz napisać jest dla mnie dobre?)
3. Pożyteczności (czy to co chcesz napisać jest dla mnie pożyteczne?)
Jeżeli tak - pisz :-)